Skip to content Skip to footer

Nie tak szybko, rosé

fot. Corina Rainer / Unsplash

Tak przyzwyczailiśmy się do doniesień o eksplozji zainteresowania winami różowymi, że przegapiliśmy moment spowolnienia tempa w tej kategorii. Róż dalej jest na fali, ale nie wszędzie i niekoniecznie na wznoszącej.
Sławomir Sochaj

Wedle danych Conseil Interprofessionnel des Vins de Provence w 2001 roku globalny udział rynkowy win różowych wynosił 8,5 proc., w 2009 roku wzrósł do 9,9 proc., a w 2019 – do 10,5 proc. Widoczny jest postęp, ale nie tak duży, jak mogło się wydawać jeszcze w połowie poprzedniej dekady. To właśnie wtedy rosé przeżyło swoje pięć minut w przestrzeni publicznej, pisało się o nim rekordowo dużo i wieszczono mu wielkie sukcesy. Sporym echem odbiła się wówczas kampania #brose, która miała na celu zerwanie ze stereotypem „kobiecego” wina poprzez hasztag wykorzystywany przez mężczyzn na Instagramie.

Tymczasem rynek okazał się bardziej zachowawczy, niż wynikałoby to z prognoz. W ciągu złotej dekady promocji różu jego udział w torcie wzrósł zaledwie o 0,6 punktu procentowego. Światowa produkcja zanotowała pomiędzy 2010 a 2019 rokiem jeszcze bardziej symboliczny wzrost – z 23,3 do 23,6 mln hektolitrów. Szczytowym momentem był rok 2016, kiedy produkcja dotarła do poziomu 26 mln hektolitrów, od tego czasu rosé notuje delikatne spadki.

Najbardziej optymistycznie sytuacja wygląda we Francji, na którą przypada już 1/3 światowej produkcji (od 2010 roku udział w światowym rynku zwiększył się z 1/4). Konsumpcja zanotowała tam w ostatniej dekadzie znaczący wzrost – o 0,9 mln hektolitrów. Wyraźne wzrosty widać też w USA, gdzie szczególnie szybko rośnie popularność różowych musiaków, i w Niemczech. Ale już w Hiszpanii, Włoszech czy Wielkiej Brytanii trend był delikatnie spadkowy.

Statystyczny Francuz konsumuje rocznie około 15 litrów rosé, Urugwajczyk 10 litrów, a Belg i Szwajcar po mniej więcej 5 litrów. W czołówce konsumpcji na głowę widać wyraźnie mocną reprezentację krajów francuskojęzycznych. Można więc zaryzykować twierdzenie, że trend zwyżkowy we Francji promieniuje na najbliższych kulturowo sąsiadów. Im dalej jesteśmy jednak od kolebki rosé, tym mniej różowo to wygląda. Amerykanin spożywa 1,5 litra różu na głowę, Brytyjczyk – 2 litry, a Australijczyk – zaledwie 1 litr rocznie.

Statystyczny Francuz konsumuje rocznie około 15 litrów rosé, Urugwajczyk 10 litrów, a Belg i Szwajcar po mniej więcej 5 litrów.

Są też dane bardziej optymistyczne, dotyczące głównie rynku amerykańskiego, ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że moda na róż nie jest wcale fenomenem globalnym i zamiast rozprzestrzeniać się po świecie, centralizuje się coraz bardziej we francuskich rękach. Osobną kwestią pozostaje natomiast wzrost jakości i ceny. Bezsprzecznie w ostatniej dekadzie wzrosła liczba winiarzy, którzy nie traktują różu po macoszemu i poświęcają mu coraz więcej uwagi. Ma to odzwierciedlenie w cenach. Elita prowansalskich posiadłości już dawno osiągnęła pułap ponad 50 euro za butelkę. Nowy rekordzista wcale nie pochodzi jednak z okolic Lazurowego Wybrzeża, a z niewielkiej langwedockiej apelacji Languedoc-Cabrières. Clos du Temple jest zrobione z biodynamicznie uprawianych gron cinsault, grenache, syrah, mourvèdre oraz viognier i kosztuje 190 euro za butelkę. Według producenta potencjał starzenia tego wina to co najmniej 20 lat.

Clos du Temple jest starzone w beczce, jak wiele innych rosé z kategorii super premium. Dębowa obróbka jest jednym z trendów, które coraz mocniej dają o sobie znać w świecie różu. Inne to m.in. dojrzewanie win na osadzie oraz powrót zapomnianych odmian, takich jak caladoc czy sauvignon gris na południu Francji albo forcallat, prieto picudo i sumoll w Hiszpanii. W Chile na fali są róże zrobione ze szczepu cinsault. Widać też coraz więcej rosé z pojedynczych winnic, a w awangardzie tego trendu są m.in. Grecja i Australia. Na listach różowych przebojów nie brak też win ze starych krzewów, takich jak Pícaro del Águila Clarete z Ribera del Duero robione z gron pochodzących z 80-letniej winnicy albo Bodegas Antídoto Le Rosé z tego samego regionu i jeszcze starszych, bo 120-letnich krzewów.

Słowem: mamy do czynienia z premiumizacją i urozmaiceniem oferty win różowych. To wszystko odbywa się przy akompaniamencie nieugiętych ekspertów prognozujących wzrost popularności tej kategorii. Nie zmienia to jednak faktu, że rosé nie osiągnęło takiego sukcesu, jaki mu wieszczono. Czym to tłumaczyć? Wydaje się, że mimo wielu prób nie udało się zmienić powszechnego wśród konsumentów przekonania o tym, że rosé nie ma tego samego statusu, co wina białe i czerwone.

Róż to wciąż dla wielu takie-nie-do-końca-wino. Istotniejsza wydaje się jednak trudność w zrozumieniu różnicy między różem podstawowym a bardzo dobrym. Większość fanów wina po kilku latach przygody z rieslingiem bez problemu odróżnia cytrusowego prościaka od złożonych, mineralnych i strukturalnych reprezentantów tego szczepu. Tymczasem różnica pomiędzy lekkim jak mgiełka i muśniętym kolorem różem z Prowansji, a różem super premium jest znacznie bardziej subtelna.

Rosé przy całej swojej obietnicy beztroskiej przyjemności jest winem trudnym do zrozumienia, wymagającym analitycznych umiejętności. Albo typowej dla Francji, mocno zakorzenionej kultury picia tego wina. Problem polega na tym, że by jakieś społeczeństwo piło więcej rosé, musi pić dużo rosé, by dobrze je poznać. Nie powinno być niespodzianką, jeśli zajmie to światu nie dekadę, ale podobnie jak we Francji – pokolenia.

Czy masz ukończone 18 lat?

Ta strona przeznaczona jest tylko dla osób pełnoletnich.

Wchodząc na stronę akceptujesz naszą Politykę prywatności.