fot. Stefan Johnson / Unsplash
Podczas degustacji wielkich win bordoskich, która miała miejsce pewnego upalnego lata, marzyłam tylko o jednym. O kieliszku zimnego hiszpańskiego verdejo.
Inka Wrońska
Brałam kiedyś udział w degustacji poważnych i drogich win bordoskich. Już samo patrzenie na butelki z tradycyjnymi etykietami i nazwami słynnych posiadłości wywoływało miły dreszczyk podniecenia. Margaux, Mouton Rothschild, Cheval Blanc… W nabożnym skupieniu siedzieliśmy w ogródku pewnej restauracji. Było gdzieś tak koło południa, słońce w zenicie, eleganckie parasole już wcale nie dawały cienia. Miłe ciepełko rozchodziło się też od ustawionego opodal grilla, na którym na węglach dochodziły potężne steki. Albowiem to właśnie do krwistych lub najwyżej wysmażonych w stopniu medium porterhouse’ów i T-bone’ów mieliśmy owe wielkie wina popijać. Był sierpień, czterdzieści stopni w cieniu.
Boże, pomyślałam, gdy kelner wlewał mi do kieliszka kolejne potężne czerwone wino, jak ja bym się teraz napiła czegoś zimnego. Zimnego i białego!
Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że jestem gdzie indziej. Niech będzie w Hiszpanii, w jakimś zakurzonym, rozpalonym słońcem miasteczku in the middle of nowhere. Siedzę sobie w jakimś małym, równie jak całe miasteczko zakurzonym barze przy nakrytym kraciastą ceratą stoliku. Jem jakąś rybę albo w ogóle nic nie jem, tylko sobie sączę powoli to, co mi podali. Szklaneczka jest zimna i ma grube ścianki. To zimne w środku to nie jest kompot ani, dajmy na to, piwo San Miguel bądź Estrella. To nie jest nawet zwykła mineralka. W szklaneczce jest wino: orzeźwiające, młodziutkie, pachnące melonem, agrestem, grejpfrutem i limonką.
To absolutna prawda: dokładnie o tym marzyłam podczas degustacji wielkich win bordoskich – o kieliszku zimnego hiszpańskiego verdejo.
Verdejo to wino lata. „Zieloność” w nazwie odmiany ma konkretne znaczenie. Bierze się od niezwykle intensywnej zieleni dojrzałych owoców; jest też sugestią świeżości, lekkości, wcieleniem młodzieńczości i bezpretensjonalności. Młode verdejo – doceniam oczywiście te dojrzewane w dębie, poważniejsze, ale nie jestem ich fanką – dobrze schłodzone (a nawet ciut bardziej niż dobrze, jeśli mogę prosić) jest idealne na upał. Wcale niekoniecznie musi towarzyszyć jedzeniu. To wino do popijania na tarasie, na balkonie, czy nad wodą, na pomoście. Król supermarketów, mówią o nim znawcy, bo znawcy nie lubią, jak jest za łatwo. A verdejo akurat nie jest specjalnie skomplikowane – ładnie pachnie, przyjemnie się je pije, jest zwyczajne i po prostu smaczne. Czy to naprawdę źle, że większości ludzi się podoba?
A przy tym wcale nie jest jeszcze ograne, nie ma w nim żadnej nudy, żadnej powtarzalności czy przewidywalności. Nie mówię oczywiście o Hiszpanii, gdzie je dobrze znają, ale w Polsce verdejo nie jest oczywistym letnim wyborem. Po jakie butelki sięgamy najpierw, kiedy pakujemy się na lipcowy weekend na działkę? Mój zaprzyjaźniony sprzedawca wina nie waha się ani chwili. – Latem w piątki schodzi mi najwięcej włoskiego pinot grigio i nowozelandzkich sauvignon blanc – mówi. – A verdejo? – pytam. – Chyba pani żartuje.
A szkoda. Bo warto by zastosować jakiś płodozmian, zwłaszcza że kilka dostępnych w Polsce verdejo doczekało się entuzjastycznych opinii szanownych redaktorów Fermentu.
„Verdejo nie jest pierwszym winem większości ludzi; nie jest nawet winem drugim. Nie jest winem, które wasi przyjaciele odkrywają z zachwytem podczas zagranicznych podróży, bo któż jeździ do Ruedy? Jeśli więc zdarzyło ci się kiedyś spróbować verdejo – należysz do wąskiego grona entuzjastów!” – pisze portal Wine Folly.
Pewne rzeczy po prostu kojarzą się z latem i z letnim słońcem. Seledynowe paznokcie w różowe kropki w lipcu wyglądają super, w październiku to jeden wielki kicz i obciach. Nie robisz gazpacho zimą – i nie tylko dlatego, że nie ma już dobrych pomidorów. Także z tego powodu, że chłodnik cudownie orzeźwia w upał, a kiedy na dworze jest minus dziesięć – po prostu wrednie ziębi. Zmysłowe Shalimar od Guerlaina, pachnące jaśminem i różą, kadzidłem, wanilią i piżmem, to perfumy niewątpliwie piękne. Co z tego, skoro nie włożysz ich do plecaka, kiedy pakujesz się na rowerową wyprawę wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Jeśli już w ogóle coś weźmiesz, to pewnie Calvina Kleina One Summer. Perfumy niezupełnie poważne (a nawet: zupełnie niepoważne), ale przecież świetnie pasujące do klimatu wakacji, letnich imprez na plaży, wakacyjnej beztroski. Letni CK One pachnie grejpfrutem, limonką i melonem.
Dokładnie tak samo jak verdejo.