Skip to content Skip to footer

Nasza wina?

fot. Gary Walker-Jones / Unsplash

Winiarski snob to człowiek, który wykorzystuje swoją wiedzę po to, żebyś ty poczuł się jak głupek.
Inka Wrońska

Wśród licznych pozytywnych trendów związanych z winem jest jeden mniej sympatyczny, który od paru lat niepokoi branżę – młodzi ludzie, a zatem potencjalni nowi konsumenci, poświęcają winu coraz mniej uwagi, ergo, piją go coraz mniej.

Wino jest dla starych, mówi część z nich, nie bojąc się oskarżenia o ejdżyzm; to oczywiście nie pozostawia pola do dyskusji, bo co poradzisz na PESEL. Wino jest dla starych, tak samo jak dla starych jest mówienie „proszę ja ciebie” i niebieskie cienie na powieki.

Czasami jednak młodzi tłumaczą: nie pijemy wina, bo jest za bardzo skomplikowane. I nad tym akurat można się pochylić.

Ludzie, którzy wino lubią, lubią też o nim rozmawiać. Im wino jest trudniej uchwytne, mniej oczywiste, im bardziej jest wieloznaczne, tym lepiej, bo rozmowa robi się ciekawsza. Okazuje się jednak, że dokładnie ten aspekt, który nas w winie kręci, młodszą generację od wina odstrasza. Dziesiątki szczepów, stylów i regionów, AOC, DOC i 1er cru, cukry resztkowe i kwasowość, roczniki lepsze i gorsze…

– Mogę pić wino, ale nie zamierzam się z niego doktoryzować – mówi mi kolega syna. – Ja mam problem już na poziomie podstawowym. Wchodzimy z kolegami do baru, zamawiamy jakieś talerzyki i wino, i się zaczyna. Białe czy czerwone? A może pomarańczowe? Różowe? Jakie panowie lubią? Dry, brut, semi sweet, off-dry? Beczka? Stal? Beton? Amfora? Francja czy Włochy? Australia, Chile? W dodatku teraz są jeszcze polskie wina, i to dopiero jest jazda, bo wprawdzie wiem, że jest coś takiego jak cabernet sauvignon albo sauvignon blanc, ale jutrzenka czy inny maréchal foch to jednak jakaś wyższa matematyka. Zanim się zdecydujesz, jesteś cały mokry i w ogóle nie chcesz żadnego wina, marzysz o zimnym piwie, zwłaszcza że kelner już od kwadransa patrzy na ciebie i twoich kumpli z góry, a na twarzy ma wypisane: o matko, jak można być Aż Takim Ignorantem.

To samo w specjalistycznym sklepie winiarskim, bo czasem trzeba kupić jakieś lepsze wino, nie z dyskontu. W prezencie dla znającego się na winie stryja na przykład. I znowu, co butelka, to decyzja; skąd w ogóle miałeś wiedzieć, że chablis to też chardonnay? Jest na etykiecie? Nie ma! Patrzysz więc na tę półkę z chablis i już czujesz na plecach wzrok sprzedawcy, już wiesz, że skrada się od tyłu i zaraz usłyszysz: Jak mogę panu pomóc? Jaki region mogę dziś szanownemu panu polecić? Jaki styl win miły pan preferuje? A ty zrobisz się malutki, bo zazwyczaj preferujesz colę, a w kwestii dzisiejszego zakupu wina wiesz tylko tyle, że ma być w miarę dobre, a do wydania masz stówę. Następnym razem pójdziesz po prostu do supermarketu i weźmiesz pierwszą z brzegu butelkę z fajną naklejką, żeby już uniknąć tych wszystkich pytań, bo czujesz się jak ostatni kretyn, a mało kto to lubi.

W ogóle nie chcemy o winie rozmawiać, mówią młodzi ludzie, tak samo jak nie rozmawiamy o drinkach ani o kraftowym piwie. A przede wszystkim nie chcemy spotykać ludzi, którzy zmuszają nas do takich rozmów i którzy dziwią się, że my nie znamy tego całego winiarskiego metajęzyka, ach, co za brak obycia i kultury.

Nawet wśród wielbicieli whisky nie ma tak wielu snobów, jak w świecie wina, w dodatku ta akurat grupa ma się świetnie i z roku na rok rośnie. „A wine snob is someone who uses their wine knowledge to make you feel stupid” to człowiek, który wykorzystuje swoją winiarską wiedzę po to, żebyś ty poczuł się jak głupek, wyjaśnia portal Wine Folly. Winiarski snob ma też zazwyczaj misję edukacyjną, a to znaczy, że jak cię dorwie, to cały wieczór możesz spokojnie spisać na straty. Uwagę winiarskiego snoba łatwiej odwrócić podczas wernisażu (spójrz na to zdjęcie, prawdziwy mistrz drugiego planu!) albo na stojącym przyjęciu firmowym (o, patrz, idzie kochanka naszego szefa!), katastrofa jest wtedy, kiedy nie ma dokąd zwiać. – Robiliśmy kiedyś steki na grillu – opowiada trzydziestoparolatek. – Środek lata, upał jak diabli, a kumpel przyniósł wino i kazał nam je wąchać, mianowicie w takim celu, żebyśmy wyczuli podkłady kolejowe i bandaże. Powiedz mi, kto wącha tory? Samobójca? O bandażach już nie wspomnę, bo wtedy myślałem tylko o tym, czy chodzi mu o nowe, czy o używane.

Winiarskiego snoba można pokonać jego własną bronią, wystarczy udać zainteresowanie tematem i zadawać pytania. Miliony szczegółowych, wnikliwych, dociekliwych pytań. To sytuacja win-win: albo dowiesz się w końcu czegoś ciekawego, na przykład, że winnice są także w Holandii, albo snob sam sobie pójdzie, albowiem jego wiedza okaże się jak kałuża: rozległa, za to płytka.

Mam zresztą wrażenie, że ludzie w starych krajach winiarskich w ogóle nie rozmawiają o winie w taki sposób. Nie używają pretensjonalnych porównań, a specjalistyczne informacje nie sypią się z nich jak z dziurawego worka; w każdym razie nie dzieje się to w sytuacji towarzyskiej. Przy winie ma być miło, „wino to dowód na to, że Bóg nas kocha i pragnie widzieć nas szczęśliwymi”, jak mawiał Benjamin Franklin.

Kiedy ostatnio byłam w Piemoncie, postanowiłam przywieźć do domu butelkę nebbiolo. Nie jakiegoś szlachetnego barolo czy barbaresco, tylko takiego zwyczajnego nebbiolo, wystarczająco dobrego do lazanii na przykład. I nie za miliony monet, żebym nie musiała przez cały lot myśleć, czy podróż w luku bagażowym winu nie zaszkodzi.

– Na jakiego producenta powinnam zwrócić szczególną uwagę? – zapytałam mojego sąsiada przy stole, przybierając ton wytworny, a zarazem jak najbardziej profesjonalny. – Nie ma znaczenia – odpowiedział sąsiad, jeden z miejscowych winemakerów. – W Piemoncie rośnie nebbiolo. W Piemoncie każdy robi nebbiolo. Cokolwiek pani wybierze, będzie dobre.

Uzbrojona w tę informację, udałam się kolejnego dnia na targi białej trufli w Albie i zrobiłam spacer wzdłuż alejki winiarzy. Przy jednym ze stoisk sprzedawała wino dziewczyna z rudymi włosami i w zielonym swetrze; nos miała czerwony z zimna. To dobry powód, żeby kupić nebbiolo właśnie od niej, zdecydowałam.

Otworzyliśmy je jeszcze tego samego wieczoru i przyznam, że nie zdążyłam nawet skłonić męża, żeby szukał w nim nut czerwonych owoców i tytoniu, dobrej równowagi i długiego finiszu. Niezależnie od tego zaniedbania – było pyszne.

Czy masz ukończone 18 lat?

Ta strona przeznaczona jest tylko dla osób pełnoletnich.

Wchodząc na stronę akceptujesz naszą Politykę prywatności.