Chcecie wybrać się na winiarski urlop w drugiej połowie roku, ale jeszcze nie wiecie, dokąd? Sprawdźcie trzy polecane przez naszą redakcję miejsca, które wciąż nie są zadeptane przez turystów.
redakcja Fermentu; zdjęcie główne: Tomasz Prange-Barczyński
Na mapie winiarskiego świata wiele jest miejsc, które zwykliśmy nazywać „mekką winomana”. Burgundia. Bordeaux. Toskania. Rioja. Na szczęście dla tych, którzy nie lubią tłoku, są też miejsca mniej znane, nieodkryte, a przecież odkrycia godne. Przedstawiamy trzy z nich: we Włoszech, na Węgrzech i na Morawach.*
Winiarskie podróże redaktorów Fermentu
Włochy, Wyspy Liparyjskie: Winiarstwo mityczne


A gdzie to w ogóle jest? Usłyszałem to pytanie kilkanaście razy, relacjonując niedawną podróż na archipelag leżący raptem pół godziny na północ od Sycylii. Pięć wygasłych i dwa czynne wulkany, świetnie rozwinięta sieć połączeń promowych z Milazzo i Mesyną. Dotrzeć tu można także z Palermo i Neapolu. Podróż z Polski zajmie najwyżej pół dnia.
Na miejscu czeka na was niebywale piękny sugestywny krajobraz wyłaniających się z kobaltowego Morza Tyrreńskiego wysp, każda o osobnym charakterze. Na wytworną Panareę przybywają jachtami celebryci tego świata. Filicudi wyrafinowaną atmosferą kusi smakoszy i hipisów. Na Alicudi nie ma nic, poza jednym barem i spożywczakiem (wino przywieźcie ze sobą) – i o to chodzi. Vulcano kusi kąpielami w siarkowych źródłach, dymiącym kraterem i pięknymi zachodami słońca. Stromboli – najbardziej aktywny wulkan w Europie, to wspinaczki z wulkanologiem, czarne plaże, eleganckie wille z dyskretnym urokiem końca świata. Lipari – centrum administracyjne i logistyczne archipelagu, to Sycylia w pigułce, z pięknymi plażami, morskimi widokami i świetną kuchnią. Najbardziej upaja Salina – swobodną, ale elegancką atmosferą, luksusowymi hotelami albo niezobowiązującymi restauracjami z wybitną kuchnią, jak to potrafią tylko we Włoszech. Tu wygasłe wulkany są dwa, sięgające przeszło 900 metrów n.p.m. Pomiędzy nimi zielone gaje oliwne, kapary, cytryny, opuncje, figi, palmy i winnice.
Wytrawna malvasia
No właśnie, wino. Jest ono na Wyspach Liparyjskich (wł. Isole Eolie) wszędzie, choć łączny areał zaledwie przekracza 100 ha. Królową jest Salina, gdzie działa przeszło tuzin winiarni. Pionierem, zwłaszcza słodkiej Malvasia delle Lipari, był Carlo Hauner, architekt z Brescii, który w latach 60. odwiedził wyspę jachtem i postanowił osiąść na stałe. (Ostrożnych uprzedzam, że to typowa reakcja na Eolie). Dziś prym wiedzie malvasia wytrawna – cytrusowa, morska, słona, mineralna, na wskroś wulkaniczna. Dobre adresy to: Virgona, Capofaro (należy do słynnej rodziny ze środkowej Sycylii – Tasca d’Almerita), tradycyjny Fenech, solidny Colosi, naturaliści z Barbanacoli, doskonały Caravaglio oraz nowa wybitna gwiazda – Eolia. Inne wyspy uprawiają winiarstwo butikowo-garażowe. Na Lipari działają: Tenuta Castellaro z winami mineralnymi, jak dobre Santorini, oraz naturalizujący Danilo Conti. Na Vulcano dobre malvasie butelkuje Soffio sulle Isole, a doskonałe – Punta Aria. Ultrawulkaniczne wino na Stromboli sygnuje Caravaglio.
W Odysei Eolia to pływająca po morzu wyspa boga wiatrów, na której Ulisses zdobywa tajemnicę udanych podróży. Po tygodniu spędzonym w tutejszej sennej, wietrznej, rozświetlonej aurze zupełnie zapomniałem o istnieniu nero d’avola czy jakiejś tam Etny. Czego i wam życzę.
Urlop na Wyspach Liparyjskich rekomendował Wojciech Bońkowski MW.
Węgry, Mór: W krainie ezerjó


Idąc ulicą Széchenyiego w Egerze albo krążąc po placu Kossutha w Tokaju, usłyszymy w wakacje częściej polski niż węgierski. Stolice obu, świetnych skądinąd i wartych odwiedzenia, regionów winiarskich są popularne wśród naszych rodaków. Zarówno ze względu na wino, jak i inne atrakcje turystyczne, choćby lecznicze termy. Wtajemniczeni winomani ruszają do Villány, robiąc po drodze zakupy w Szekszárdzie. Prawdziwi znawcy po kilku dniach dzielenia przyjemności plażowania i degustacji w nadbalatońskim Csopaku ruszają na północny zachód po wulkaniczne wina z Somló. Kto jednak słyszał o Mór?
Dojechać tam łatwo, nawet bez samochodu. Podróż volánbuszem z Budapesztu zajmuje tylko godzinę. Region leży niecałe 100 km na zachód od stolicy i liczy zaledwie 430 ha. Większość winnic i winiarni ulokowana jest w samym Mór albo na jego najbliższych przedmieściach. To zresztą nie ma znaczenia, bo centrum można obejść niespiesznie w pół godziny.
Białe wina z ezerjó
Ale po co w ogóle jechać do Mór? Po białe wina z ezerjó! Ta stara, znana od średniowiecza węgierska odmiana była kiedyś jedną z najpopularniejszych na Węgrzech. Kres jej karierze przyniosła II wojna światowa, a ściślej: planowa gospodarka socjalistyczna, wskutek której lokalne plantacje zmniejszyły się czterokrotnie. Dziś ezerjó rośnie w całym kraju na nieco ponad 300 ha, głównie w Kunságu, trochę nad Balatonem i oczywiście w Mór. Tu najlepiej pokazuje swoje możliwości. Daje tu wina krzepkie, esencjonalne i długowieczne. Szczep posłużył do stworzenia kilku popularnych odmian nowej generacji, m.in. zengő, zeus, zenit i modnej generosa, chętnie sadzonej na Wielkiej Nizinie Węgierskiej.
Winiarskie serce regionu bije przy ulicy Lipowej (Hársfa utca). Swoją siedzibę ma tu jedna z najbardziej utalentowanych winiarek na Węgrzech, Krisztina Csetvei. Spróbujecie u niej także kapitalnych win z Somló, gdzie realizuje osobny projekt. Po sąsiedzku działa rebeliancka winiarska młodzież robiąca pyszne wina pod szyldami Spontán i Brigád. Kilkaset metrów dalej, przy skrzyżowaniu Pince utca i Ezerjó utca, mieszczą się dwa kolejne ważne adresy. Miklós Csaba to nie tylko autor doskonałych win, ale i świetny marketingowiec. Obok winiarni stworzył przyjazny, hipsterski w wystroju wine bar pełen popartowskich artefaktów. Bawi się w gry słowne, nazywając swoje wina m.in. Roger Mór czy Demi Mór. Po sąsiedzku wina robi syn jednego z najbardziej znanych madziarskich enologów, Ákosa Kamocsaya, Ákos Junior, który nie ukrywa, że wzorem dla niego jest austriackie Wachau.
W Mór można dobrze zjeść. Öreg Prés w samym środku miasteczka wygląda z pozoru na typową węgierską eterem. W istocie serwuje autorskie interpretacje lokalnej kuchni, ale, co u naszych bratanków nieczęste, w wyjątkowo lekkim wydaniu. Zajadałem się tam zupą winną, borlevest, robioną oczywiście na bazie ezerjó. Po takim posiłku, z kieliszkiem ezerjó, można w pełni napawać się melancholijnym klimatem sennego Mór.
Do podróży na Węgry namawiał Tomasz Prange-Barczyński.
Czechy, Morawy: U autentystów


Kilkanaście lat temu zaliczałem się do grupy tzw. miłośników wina marzących o odwiedzeniu Toskanii. Udało mi się to zrobić, nawet kilkukrotnie. Z czasem straciłem jednak zapał i atencję dla tego popularnego regionu. Zmęczyła mnie jego rosnąca komercjalizacja, hordy japońskich i amerykańskich wycieczek, wkraczające w stratosferę ceny, wreszcie coraz większy upał, właściwie odbierający chęć opuszczenia (koniecznej!) strefy basenowej wcześniej niż bardzo późnym popołudniem. Po ponad siedmiu latach postanowiłem dać jej jeszcze jedną urlopową szansę i… było tylko gorzej. Odpuściłem. Rozpocząłem eksplorację znacznie bliższych – i klimatycznie, i logistycznie – regionów.
Pomijając fakt, że mamy dziś Toskanię w każdym polskim województwie, dużo większą radość dają mi wyjazdy do Austrii, na Węgry, Słowację, do Czech czy na Morawy (przypominam, że winiarsko nasz południowy sąsiad dzieli się na dwa regiony – Czechy i Morawy właśnie). Ostatecznie moje serce skradły Morawy właśnie: Němčičky, Boleradice, Velké Bílovice, Bořetice, Čejkovice, Mutěnice… Tamtejsze miasteczka, wioski i ich okolice dają mi piękne krajobrazy, brak pompy i zadęcia, a także możliwość poznania autentycznych producentów – nieprzypadkowo wszak tamtejsi winiarze-naturaliści nazywają siebie właśnie autentystami. Do tego skrojone na ludzką kieszeń ceny, a nawet ekologiczne kąpielisko w dawnym kamieniołomie Janičův Vrch pod Mikulovem, z limitowaną i kontrolowaną liczbą uczestników. Bawię się tam świetnie i polecam to także czytelnikom Fermentu. Na zdraví!
Wyprawę na Morawy polecał Maciej Nowicki.
* Ten tekst w pełnej formie ukazał się w Magazynie Ferment. Vintage 2024/2025, którego wiodącym tematem była Zmiana. Pragniemy poinformować, że już wkrótce, w listopadzie, do rąk Czytelników trafi nowe wydanie rocznikowego Fermentu.