Skip to content Skip to footer

Cinque Terre: Sciacchetrze na ratunek

fot. Kristīne Zāle / Unsplash

Turystyka o wysokim profilu, ekologiczna, skupiona na wykorzystywaniu lokalnych produktów, jest z pewnością droższa, ale przynosi większą korzyść regionowi i jego mieszkańcom.
Tomasz Prange-Barczyński

„Winnica do wzięcia!” – krzyczał nagłówek w brytyjskiej prasie. Kończył się XX wiek, wino z roku na rok, z dnia na dzień znaczyło dla mnie więcej i przez ułamek sekundy dałem się porwać romantycznej wizji: oto zostanę winiarzem! I to nie byle jakim. Sprawa dotyczyła apelacji Cinque Terre w Ligurii. Nawet jeśli nazwa niewiele Wam mówi, znacie z pewnością barwne fotografie pięciu nadmorskich miasteczek. Strome skały schodzące pionowo do skrzącego się błękitem morza, oblepione kamieniczkami w kolorach ochry, żółci i bieli. Idąc od północy: Monterosso, Vernazza, Corniglia, Manarola i Riomaggiore. Bywałem tam wcześniej, próbowałem miejscowego słonego wina z białych odmian bosco, albarola i vermentino, marzyłem o rzadkiej, robionej z podsuszanych owoców słodkiej wersji zwanej sciacchetrà. Po przeczytaniu anonsu przez kilka chwil wyobraziłem sobie nawet, że za rok, dwa sam będę w stanie ją robić.

Sprawa wyglądała zagadkowo. Lokalne władze ofiarowały pod wynajem kilkuarowe działki obsadzone winoroślą. W pakiecie było szkolenie winiarskie i kurs budowy kamiennych murków, które podtrzymywałyby winodajne poletka. I tu leżał pies pogrzebany.

Krótkie śledztwo wykazało, że propozycja liguryjskich urzędników była efektem zmian społecznych w Cinque Terre spowodowanych niezwykłą popularnością regionu wśród turystów.

„Pięć ziem” to w istocie pięć wąskich, schodzących do Morza Liguryjskiego dolin spiętych biegnącą w większości tunelami linią kolejową, wykutą w nadbrzeżnych skałach ścieżką spacerową oraz krętą, wąską i trudno dostępną strada provinciale. Leżą między Levanto a La Spezią. Miasteczka są bliźniaczo podobne, koncentrują się wzdłuż jednej schodzącej z gór ku morzu ulicy zakończonej niewielkim placykiem stanowiącym centrum. Ludzie wpadają tu zazwyczaj na kilka godzin, gotowi zostawić parę groszy w pizzerii albo w kieszeni właściciela łódki, który pokaże im Terre z perspektywy morza. Wina też się chętnie napiją, choć większości wystarczy po prostu bianco, niekoniecznie z lokalnej denominazione. Wina DOC Cinque Terre są oryginalne, ale nie wielkie. I rzadkie. Rozpoznawalnych producentów jest może czterech – znanych raczej w gronie włoskich enomaniaków. Za to utrzymanie winnic to praca – jak lubią mówić w Italii – heroiczna. Strome stoki trzeba dzielić wąskimi tarasami, te zaś podpierać kamiennymi murkami. Wszystko robi się własnoręcznie, o mechanizację w takich warunkach trudno. Wysiłek mierzy się setkami, jeśli nie tysiącami godzin, które w ciągu roku trzeba spędzić na jednym hektarze winodajnego pola. Komu by się chciało? Zwłaszcza że masowy turysta nigdy nie zapłaci za butelkę ceny, która zrekompensowałaby poniesione koszty. Nie mówiąc o wysiłku. Łatwiej sprzedać pizzę czy lody, pouśmiechać się do amerykańskich ladies z pokładu motorówki.

Tyle że opuszczone winnice niszczeją. Giną utrzymujące glebę systemy korzeniowe winorośli. Nienadzorowane i nienaprawiane murki popadają w ruinę. Wszystko to prowadzi do powolnej erozji zboczy nad pięcioma wioskami, a w konsekwencji do odcięcia tego pięknego zakątka Włoch od świata i jego zniszczenia – przynajmniej w znanej i lubianej przez turystów kolorowej formule.

Stąd wzięła się desperacka inicjatywa oddawania ziemi w dobre, choć obce ręce. Skoro miejscowi nie chcą? Akcja nie przyniosła jednak pożądanych skutków i wiele winnic (a także położonych równie dramatycznie i spełniających podobną rolę gajów oliwnych) pozostało opuszczonych.

25 listopada 2011 roku, wskutek ulewnych opadów deszczu osunęła się ziemia, a woda, błoto i gruz wdarły się do Monterosso i Vernazzy. Zginęło co najmniej sześć osób, tysiąc ewakuowano. Rok później spadające skały omal nie zabiły turysty z Australii. Osunięcia błota i kamieni zdarzają się tu praktycznie co sezon. Ale murków naprawiać nie ma komu.

Czy enoturystyka może mieć wymiar społeczny? Z pewnością aspołeczny wymiar ma coraz częściej zwykła turystyka, zwłaszcza niskoprofilowa. W jednym z wydań Fermentu pisałem o związanych z tym problemach w słynnym niemieckim regionie winiarskim nad Mozelą. Sąsiedni Mittelrhein już dawno przestał – mimo wielkich możliwości produkcji jakościowych win – liczyć się na mapie winnych miejsc w Niemczech. W stromych plantacjach pozostali ostatni Mohikanie, zapaleńcy niezważający na czas i koszty pracy. Reszta sprzedaje sznycle i currywursty tysiącom turystów przyjeżdżających popatrzeć na Lorelei, ale kompletnie niezainteresowanych lokalnym winem. No, chyba że jest tanie. A tu tanio się raczej nie da.

W czasie konferencji Wine Summitw 2019 roku w Bolzano trzygwiazdkowy szef kuchni Norbert Niederkofler wyraził szczere zadowolenie z tego, że po raz pierwszy od wielu lat spadła liczba turystów przyjeżdżających do Tyrolu Południowego. Nie spadła za to, a wręcz przeciwnie, suma wydawanych przez nich pieniędzy. Niederkofler uznał, że to dowód na to, że lepiej skupiać się, zwłaszcza w takich regionach jak Dolomity (albo Cinque Terre, Mittelrhein, Mozela…), na turystyce o wysokim profilu, ekologicznej, skupionej na wykorzystywaniu lokalnych produktów, z pewnością droższej, ale przynoszącej większą korzyść regionowi i jego mieszkańcom. Stającą się jego raison d’être.

Wierzę, że jeszcze kiedyś usiądę na nadmorskim tarasie wine baru w Vernazzy z kieliszkiem sciacchetry. Chętnie zapłacę za nią tyle, co za dobrego mozelskiego rieslinga. Byle była dobra. Byle była. Bo jeśli nie będzie wina, nie będzie Cinque Terre.

Czy masz ukończone 18 lat?

Ta strona przeznaczona jest tylko dla osób pełnoletnich.

Wchodząc na stronę akceptujesz naszą Politykę prywatności.