fot. Giorgio Trovato / Unsplash
Primitivo było ciężkie jak atmosfera w szatni Legii po przegranej 3:0 z Lechem. „Palce lizać, proszę wuja”, powiedziałam.
Inka Wrońska
„Gdzie pracujesz? Ferment? Aaa, jasne, jasne, nie znam. Gazeta o winie, mówisz? To powiedz, jakie wino jest najlepsze?”
Za pierwszym razem – bo było jeszcze mnóstwo kolejnych razów – tak sformułowane pytanie kompletnie mnie zaskoczyło. „Jakie. Wino. Jest. Najlepsze”, powtórzył cioteczny kuzyn siostrzenicy, rubaszny pan z wąsami, który wtedy siedział obok mnie przy stole. Powtórzył głośno i powoli, a ja gorączkowo szukałam w głowie jakiejś sensownej odpowiedzi.
„Szanowny cioteczny kuzynie, proszę mi najpierw powiedzieć, «wina jakich krain zwykł pan pijać o tej porze?»”, mogłabym odbić piłeczkę cytatem z Mistrza i Małgorzaty (Woland w rozmowie z bufetowym Fokinem). Albo: „Za najlepsze wino, drogi panie, uważam takie, które jest «płochliwe jak gazela, jak kobold, pstre jak łąki na gobelinie»” (Evelyn St. John Waugh w Powrocie do Brideshead). Mogłabym także wyznać mu w sekrecie, że wprawdzie spróbowałam już tysięcy (a co mi tam!) rozmaitych win z całego świata, ale wciąż za ideał uważam porzeczkowe wino dziadka Julka zrobione jeszcze w czasach PRL-u, które nadal jest gdzieś w piwnicy, koło niedziałającego telewizora marki Rubin, kiedyś pierwszego kolorowego w sąsiedztwie, i świetnie się starzeje.
Najwyraźniej jednak nie jestem mistrzem ciętej riposty, bo wtedy nic podobnego nie przyszło mi do głowy; chwilowo więc zamilkłam. „Nie wiesz? To chyba jeszcze krótko tam pracujesz, co? Spokojnie, wszystkiego się nauczysz”, poklepał mnie współczująco po ręce.
– Trzeba mówić tak: najlepsze jest to, co panu smakuje – uczył mnie potem jeden z redakcyjnych kolegów. – Chce ktoś pić chablis do kiełbasy z ogniska, niech pije, co ci to przeszkadza? Uważa, że frizzante z kija jest lepsze od Kruga Grande Cuvée – bąbelki są? Są! A sporo tańsze! – no i spoko, jego portfel.
Zdarza się jednak i tak, że twój rozmówca nie daje się zbyć byle czym i w kwestii Najlepszego Wina Świata namolnie życzy sobie konkretów. Na taką okazję warto być przygotowanym. Najlepsze jest primitivo („Tak! Zawsze to wiedziałem!”). Albo: czerwone półwytrawne („Od dziecka uwielbiam!”). Albo: To portugalskie za siedemnaście pięćdziesiąt, które ostatnio w naszej żabce było w promocji („Wreszcie ktoś rozsądny się wypowiedział, po co przepłacać!”).
Ten sposób rozumowania ma jednak wadę, może jedną, za to podstawową. Kiedyś dla świętego spokoju (zapewne też ze względu na wrodzony koniunkturalizm i brak asertywności) powiedziałam wujowi, że uwielbiam przyniesione przezeń primitivo z lewiatana, ciężkie jak atmosfera w szatni Legii po przegranej 3:0 z Lechem. „O, palce lizać proszę wuja”. Od tego czasu zawsze przynosi mi to właśnie primitivo w prezencie i jest z siebie bardzo dumny. „Ty je przecież uwielbiasz, pamiętasz, jak mi mówiłaś – zapamiętałem!”
Wtedy zawsze żałuję, bo mogłam powiedzieć: „Najlepsze wino świata to Romanée-Conti Grand Cru, rocznik 1999, proszę wuja”. Choć nie wiem, czy też by zapamiętał.
Jakieś dwadzieścia lat temu profesor Richard Wiseman, psycholog z uniwersytetu w Hertfordshire, wymyślił eksperyment, który miał ustalić, jaki dowcip jest najzabawniejszy na świecie. Polegało to na tym, że internauci wrzucali kawały na specjalnie w tym celu założoną stronę, a potem odbywało się głosowanie, który jest najśmieszniejszy w pięciostopniowej skali śmieszności. W efekcie eksperymentu zebrano 40 tysięcy dowcipów; głosowało prawie pół miliona ludzi z 70 krajów świata; nie można więc powiedzieć, że próba nie była reprezentatywna. Ostatecznie ustalono, że najśmieszniejszy na świecie jest kawał o dwóch panach na polowaniu. Idzie to mniej więcej tak: Jeden z myśliwych nagle traci przytomność. Jego kolega, przerażony, dzwoni na pogotowie: My friend is dead! What can I do? Na co operator: Calm down. I can help. First, let’s make sure he’s dead. Chwila ciszy, potem pojedynczy strzał w tle. OK, now what?
Jest ten dowcip najśmieszniejszy na świecie czy nie jest, tego nie podejmuję się ocenić; znam mniej śmieszne, a poza tym nie lubię myśliwych. Chodzi o to, że taki sam eksperyment można łatwo zastosować wobec wina. To nawet nie byłoby specjalnie skomplikowane, zwłaszcza że głosować nie trzeba, bo dane są w archiwach aplikacji typu Wine-Searcher czy Vivino. Wystarczy dodać punkty i podzielić je przez liczbę użytkowników – i bez problemu ustalamy, które wino jest najlepsze na świecie. W dodatku nikt się nie przyczepi do metodologii, bo wybór zostanie dokonany wedle bardzo demokratycznych kryteriów.
Mamy więc jasność – najlepsze na świecie jest wino XY. Dobra, kupuję, sprowadzam z drugiego końca świata, jeśli zajdzie taka potrzeba. Otwieram, biorę pierwszy łyk – niedobre. Co wtedy? Czy mogę wylać do zlewu Najlepsze Wino Świata?
Mimo wszystko analogia z dowcipem wcale nie jest taka nietrafiona; obejrzycie sobie The Funniest Joke in the World Monty Pythona. Chodzi o to, że człowiek wymyślił kawał, zapisał go na kartce, a potem zaczął się tak strasznie śmiać, że umarł. Dokładnie ten sam los spotykał każdego, kto choć rzucił okiem na kartkę z dowcipem – żona autora, sąsiad, policjant na służbie… wszyscy umierali ze śmiechu. Doszło do tego, że w czasie II wojny światowej kawał stał się tajną bronią aliantów – przetłumaczony (z zachowaniem należytej ostrożności) na język niemiecki, kosił Szwabów podczas ofensywy w Ardenach. Jednak po wojnie rząd JKM uznał, że nie można narażać życia i zdrowia własnych obywateli – ostatniej kopii, choć z żalem, urządzono uroczysty pogrzeb i postawiono nagrobek, na którym widnieje napis: To the unknown joke. Pamięci nieznanego kawału.
Za najlepsze wino świata! To the unknown wine! Może jeszcze nie powstało?