Skip to content Skip to footer

Polscy winiarze walczą z mrozem. Tragiczna sytuacja w wielu winnicach

fot. Władyslaw Czulak / Studio W66

Wyjątkowo mroźny przedostatni weekend kwietnia 2024 przyniósł gigantyczne straty w winnicach w Lubuskiem, na Dolnym Śląsku, w Kujawsko-Pomorskiem i Łódzkiem oraz w Małopolskim Przełomie Wisły. W miarę obronną ręką wyszły Podkarpacie i Małopolska.
Maciej Nowicki

Proszę nie posądzać mnie o przesadę w tytule. Zgodnie z danymi Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, ostatnia tak mroźna kwietniowa noc zdarzyła się w Polsce 30 lat temu. Celowo nie używam też słowa „przymrozek”. Pasuje on do występujących w kwietniu, maju, czy nawet czerwcu zjawisk pogodowych oscylujących w okolicach jednego stopnia poniżej zera, ale na pewno nie do wydarzeń, których byliśmy świadkami.

Ekstremalne spadki temperatur / fot. Winnica Bielawska

Preludium

Wyjątkowo ciepła Wielkanoc i późniejsze rekordowo wysokie temperatury z pewnością ucieszyły zarówno turystów, jak i większość zmęczonych szaroburym przedwiośniem mieszkańców naszego kraju. Jednak właściwie od razu zapaliły ostrzegawcze lampki u wszelkich plantatorów – w tym także winogrodników. Rozbudzona przyroda gwałtownie przyspieszyła wegetację roślin. Błyskawicznie pojawiły się nie tylko pąki, ale i pędy oraz liście. Tydzień temu parcele wielu polskich producentów były bardziej zielone niż na początku czerwca 2021 roku. Obserwowałem to zresztą na własne oczy, obchodząc wspólnie z Michałem Pajdoszem jego dolnośląską Winnicę Jakubów. Zgodnie przyjmowano, że wszystkie zachodzące procesy wyprzedzają standardowy rytm winnicy o mniej więcej trzy tygodnie. Wkrótce jednak zaczęły pojawiać się pierwsze meteorologiczne pomruki przewidujące, że może czekać nas coś znacznie gorszego niż zwykły spadek temperatur.

Zniszczone krzewy w Winnicy Margaret / fot. Michał Przytuła

Anomalia 3.0

Bez względu na to, ilu zdobyły fanów, upały sprzed trzech tygodni były zdecydowaną anomalią pogodową. Zagrożeniem dla tak „rozbuchanej” winorośli byłyby nawet niewielkie przymrozki, tymczasem nad Polskę nadciągnęła pogoda wręcz arktyczna. I gdyby tego było mało – zmiana ta wyjątkowo rozciągnęła się w czasie. Winiarzom dość często zdarza się bronić winnicy (a tym samym przygotowywać wszystkie dostępne środki) podczas jednej najzimniejszej nocy, czasami dwóch. Tym razem nadeszła prawdziwa katastrofa.

Pierwsze spadki temperatur miały miejsce już czwartkowym świtem (18 kwietnia), dobę później przybrały dużo gwałtowniejszy charakter. To właśnie wtedy, jako jedni z pierwszych, zmierzyli się z nimi winiarze w Łódzkiem. Od razu wiadomo było, że sytuacja jest ciężka – spore straty poniosły m.in. winnice Smolis i Dom Jantoń. Choć centrum Polski zwykle narażone jest na przymrozki bardziej, niż choćby jej zachodnia część, wkrótce okazało się, że tym razem jest inaczej. Doszło bowiem do czwartej anomalii i rekordowych spadków temperatur w Lubuskiem i na Dolnym Śląsku.

Pędy zabezpieczone warstwą lodu w Winnicy Molias / fot. Molias

Wszystkie ręce na pokład

Weekend (20-21 kwietnia) był już walką na całej ścianie zachodniej. W ruch poszły wszystkie standardowe i mniej standardowe sposoby ochrony winorośli przed przemarznięciem. Międzyrzędzia rozświetliły specjalne świece i piecyki, mające podnieść temperaturę powietrza. Zapłonęły bele słomy zadymiające i „wypychające” zimne powietrze w górę winnicy. Do boju ruszyły także traktory wyposażone w specjalne nagrzewnice z wentylatorami, które, przejeżdżając raz po raz w najbardziej zagrożonych miejscach, miały zmniejszyć dotkliwość minusowych temperatur.

Noc w Winnicy Turnau / fot. Winnica Turnau

Włączono także jeden z najnowszych sposobów ochrony winnic – specjalne wiatraki antyprzymrozkowe, które w naszym kraju posiadają m.in. dwie największe winnice: Turnau i Dom Charbielin. W innych winnicach przydały się zainstalowane instalacje zraszające (posiada je choćby mazowiecka Winnica Dwórzno czy zachodniopomorska Winnica Molias), sprawiające, że zamarzająca na winoroślach woda tworzy delikatną warstwę ochronną.

Po raz pierwszy w Polsce użyto także sposobu znanego do tej pory głównie z Francji. Część producentów (wśród nich Winnica Żelazny, Winnica Miłosz czy Winnica Vae Soli) z terenu tzw. Winnicy Samorządowej w Zaborze (okolice Zielonej Góry), zdecydowała się na wynajęcie śmigłowca. Działa on na podobnej zasadzie, co wspominane wcześniej wiatraki: wirnik przelatującego wolno i nisko nad rzędami winorośli śmigłowca „wysysa” to najchłodniejsze, zgromadzone przy gruncie powietrze, mieszając je ze znajdującym się wyżej – cieplejszym.

Apogeum

Czym innym jest jednak zaangażowanie wszystkich sił przy przymrozkach, czym innym realia kilkustopniowego mrozu. Niestety, w niektórych miejscach temperatura spadła nawet do –6 stopni, co dla roślin w tej fazie wegetacji jest zabójcze. Śmigłowiec i wiatraki faktycznie uratowały częściowo sytuację, sprawdziły się też zraszacze ( i to przy –4 stopniach, jak zapewniali właściciele Winnicy Molias), jednak ogień nie był w stanie wszystkiego uratować.

Załamany Guillaume Dubois z Winnicy Gostchorze / fot. Małgorzata Kucikiewicz

Ta noc surowo potraktowała m.in. winogrodników z okolic Krosna Odrzańskiego – właściwie wszyscy tamtejsi producenci musiaków (Gostchorze, Margaret, Aris, Pod Wieżą) ponieśli stuprocentowe straty. Niewiele lepiej sytuacja przedstawiała się w Winnicy Marcinowice, gdzie pewne nadzieje wiąże się z nieco później startującym tam rieslingiem. Podobne straty dotknęły Winnicę Saganum, a także wielu winiarzy na Dolnym Śląsku (w 100 procentach choćby Winnicę Czarna Stodoła). Jednak nawet ci, którzy przez weekend zdołali wyratować się z opresji, nie mieli najmniejszych powodów do radości. Najzimniejsza bowiem noc dopiero nadchodziła, a IMGiW przewidywał, że tzw. anomalia ujemna w Zielonej Górze wyniesie aż – 10 stopni. Tym razem śmigłowiec nie był już w stanie wiele pomóc – warunki pogodowe stały się po prostu zbyt niebezpieczne.

Armagedon

W Lubuskiem czy Dolnośląskiem trudno wymienić kogokolwiek, kto nie ucierpiałby wskutek mrozu. Większe lub całkowite straty poniósł właściwie każdy z tamtejszych producentów. Publikowane w mediach społecznościowych zdjęcia za każdym razem chwytały za gardło. Absurdalnie niska wartość, jaką są –3 stopnie, była bowiem standardem, teraz jednak przekroczona została o minimum półtora stopnia. W niektórych przypadkach mróz sięgnął –8 stopni. Niezależnie, czy mowa o Winnicy Miłosz, Pałacu Mierzęcin czy Winnicy Silesian – straty wszędzie są bardzo duże.

Poranek w Winnicy Miłosz / fot. Władysław Czulak Studio W66

Mocno oberwało także Pomorze Zachodnie (w chwili publikowania tekstu nie wszyscy byli jeszcze w stanie podać swoją ocenę sytuacji), a także Śląskie (Białe Skały), Opolskie czy Świętokrzyskie (niskie temperatury dotknęły m.in. Winnicę Płochockich). Do wcześniej poharatanych Kujawsko-Pomorskiego i Łódzkiego na ostatniej prostej dołączył także Małopolski Przełom Wisły. Ten mały region bronił się dzielnie dość długo, jednak i w tym przypadku temperatury dochodzące do –5 stopni pokonały winiarzy. Spore straty odnotowali Dom Bliskowice i Maciej Mickiewicz, nieco mniejsze Kamil Barczentewicz. Wielu innych wciąż liczy straty.

Piotr Stopczyński, jeden z naszych najbardziej znanych enologów, podkreśla, że ostatnio taka sytuacja w winnicach miała miejsce w 2011 roku. Jednak jak powszechnie wiadomo, mieliśmy wówczas w kraju ledwie kilkadziesiąt winnic. Sam Stopczyński wspominanego dnia pobił inny rekord – w ciągu 12 godzin odwiedził 11 producentów, pokonując ponad 900 kilometrów.

Konsekwencje

Wiele wyjaśni się w ciągu najbliższych dni, więcej w ciągu najdalej dwóch tygodni. Pozostawiane przez winiarzy tzw. pąki zapasowe wciąż mają szanse „odbić”, wypuścić pędy i przynajmniej częściowo uratować sezon. Kluczowym pytaniem jest jednak to, ile z nich przetrwało tak ekstremalnie niskie temperatury. Niektórzy z winiarzy są dobrej myśli (takie zdanie wyrazili już m.in. Michał Pajdosz i Nestor Kościański), są jednak tacy, którzy nie mają złudzeń, że nie będzie czego ratować.

Natura wciąż nie powiedziała ostatniego słowa. W majówkę ponownie zapowiadane są wyższe temperatury, jednak po jej zakończeniu na horyzoncie pojawia się cień kolejnego zagrożenia. To majowe przymrozki, czyli tzw. zimni ogrodnicy (12-14 maja). Biorąc pod uwagę najgorszy z możliwych scenariuszy, może zostać pogrzebana szansa na jakiekolwiek sensowne zbiory we wcześniej poszkodowanych regionach.

Są jednak i tacy, którzy uważają, że kwietniowa anomalia w jakiś sposób „wykasowała” dalsze zagrożenia. Oby to właśnie oni mieli rację. Nie zmienia to jednak faktu, że zbiory w roczniku 2024 w tej części kraju mogą być dramatycznie niskie.

Zniszczony krzew w Winnicy Mozów / fot. Mozów

Szczęście w nieszczęściu

Wprawne oko zauważy, że o niektórych regionach nie wspomniałem w ogóle. Rzeczone anomalie doprowadziły bowiem do sytuacji, w której wschodnia część Polski – zwykle zdecydowanie mocniej narażona na tego typu zagrożenia – tym razem wyszła z nich mniej lub bardziej obronną ręką.

Zdecydowanie najlepsza sytuacja panuje na Podkarpaciu, gdzie w większej części województwa temperatura spadła niewiele poniżej zera lub wręcz utrzymywała się na plusie. Podobnie sytuacja wyglądała także na przeważającym obszarze Małopolski (o braku przymrozków informowała m.in. Winnica Jura czy Winnica Chodorowa), a w obu tych przypadkach kluczem do sukcesu mogło być zachmurzenie (na Zachodzie było raczej bezchmurnie).

Żadnych strat nie poniosła też Winnica Korol na Podlasiu, a jej właściciel Mikołaj Korol raz jeszcze udowodnił, że swoje siedlisko wybrał znakomicie. Jeśli nic nie wydarzy się tam w maju, zbiory nie powinny odbiegać od średniej. O niezłej sytuacji informują też pojedyncze winnice ze zdewastowanych regionów. Jest tak m.in. w przypadku Winnicy Dymek (Małopolski Przełom Wisły), Winnicy Nadwiślańskiej (Sandomierskie) czy Winnicy Witaj Słońce (Łódzkie). Na ostateczne podsumowania potrzeba jednak więcej czasu, zapewne dopiero w połowie czerwca będziemy mieli ostateczne dane.

Podkarpackiej Winnicy Księżycowej udało się uniknąć strat / fot. Księżycowa

Co dalej?

Skala pogodowego dramatu, który dotknął polskich winiarzy, sprawia, że oddolne inicjatywy tym razem nie będą wystarczające. Kiedy w lipcu 2020 roku gwałtowne nawałnice i gradobicia zniszczyły podkarpackie winnice Jasiel i Vanellus, zainicjowana wspólnie z Kubą Janickim akcja #osuszamy przełożyła się na zakupy win, a tym samym na wsparcie finansowe dla winiarzy.

Nie mam wątpliwości, że w ten sposób możemy ich wspomóc także teraz. Zarówno poprzez bezpośrednie lub pośrednie zakupy wina, jak i spotkania w czasie nadchodzących festiwali winiarskich. Pokładam jednak ogromne nadzieje we wsparciu z wyższego szczebla – tak wojewódzkiego, jak i ogólnopolskiego. Straty liczą bowiem nie tylko winiarze, ale i inni plantatorzy – chociażby czereśni. Skoro powiedziano też, że taka anomalia zdarza się raz na kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat, pozostaje nam wierzyć, że następne lata będą zdecydowanie spokojniejsze.

Polscy winiarze – jesteśmy z Wami!

Czy masz ukończone 18 lat?

Ta strona przeznaczona jest tylko dla osób pełnoletnich.

Wchodząc na stronę akceptujesz naszą Politykę prywatności.