Skip to content Skip to footer

Francja, Haut-Médoc: Królowa Margaux

fot. Olivier Metzger

Château Rauzan-Ségla od Brane-Cantenac w linii prostej dzieli 1300 metrów. Na tej przestrzeni znajdziecie cztery znaki drogowe, przejazd kolejowy, dwie kaczki w strumyku, tysiąc krzaków cabernet sauvignon i ani jednego człowieka.
Wojciech Bońkowski MW

W Margaux nie ma bowiem nic. Nic, poza olśniewającymi châteaux, gdzie powstają znakomite wina po sto euro butelka. Nie ma szkół, bibliotek, stadionów, poczty, piekarni, wine barów. Jest przystanek kolejowy bez obsługi, jedna porządna restauracja Le Lion d’Or, serwująca od lat te same befsztyki (winiarze z konieczności jedzą w niej tak często, że swoje butelki trzymają w prywatnych szafkach), oprócz tego okienko z kebabem. Z jedynego baru wyproszono mnie o godzinie czternastej, bo właściciel, nakarmiwszy kanapkami kilku pracujących w okolicy robotników, nie miał już tego dnia nic do roboty…

Gdzie są wszyscy?

W Margaux nie ma ludzi, poza enologami, działem eksportu i sezonowymi robotnikami w winnicach zajmujących tu każdą wolną piędź ziemi. Niezwiązanych z branżą winiarską mieszkańców rzadko rozsianych parterowych domków z oleandrami można spotkać o szóstej rano w ogonku aut ciągnących drogą wojewódzką D2 do Bordeaux. Tam normalni ludzie pracują, a w Margaux śpią. W weekendy grillują przed owymi parterowymi domkami, popijając wino z Gaskonii po piętnaście euro za trzylitrowy karton. Butelkowane grands crus classés są dla paryżan i Amerykanów.

W czerwcu 2021 roku w ciągu jednego tygodnia odwiedziłem w Margaux tuzin klasyfikowanych châteaux. Poza nimi spotkałem: panią Isabelle prowadzącą kawiarnię przy dworcu (czipsy, lotto, rozwodniona kawa Segafredo; emeryta przesiadującego u Isabelle cały dzień, ekspedienta w luksusowej winotece Ulysse Cazabonne („większość naszej sprzedaży to obecnie online”), dwoje niemieckich turystów, którzy zaparkowali kamper nad Żyrondą przy czymś, co dawniej było pomostem (piją wino z Gaskonii; „nawet drugie etykiety margaux zrobiły się dla nas trochę za drogie”) oraz pięciu nastolatków sączących piwko przed pizzerią w Arsac. Na pizzę tyle się czeka, że zrezygnowałem, ale droga z Margaux była ładna. Zobaczyłem winnice Château du Tertre i Giscours, piętnaście tysięcy krzewów cabernet sauvignon i dwa strumyczki z kaczkami.

Mgiełka unosząca się znad strumyka zapowiadała grzybicze kłopoty, które trapiły winiarzy w rekordowo wilgotnym roczniku 2021. Ale zarazem tworzyła atmosferę tajemnicy, którą „najsłynniejsza winnica świata” (cytat z wytartego napisu przy szosie) oddycha na co dzień. Margaux – wszyscy winomani znają tę nazwę, ten prestiż, legendarną perfumę i „kobiecą” elegancję (czy dlatego, że nazwa apelacji jest homonimem żeńskiego imienia?). Co jednak kryje się za tymi stereotypami?

Wino tarasowe

Ze swymi 1400 hektarami apelacja Margaux jest najbardziej rozległą z sześciu w górnym Medoku (Haut-Médoc). Obejmuje kilka wsi i osad: Arsac, Macau, Laudun, Labarde, Cantenac, Issan, Soussans, Tayac, Paveil, Arcins i samo Margaux. Od położonego na południu Château d’Arsac, dobrego cru bourgeois, ulubieńca klientów Lidla (sąsiad zaklasyfikowanego już jako AOC Haut-Médoc La Lagune) aż po północne Château La Tour de Mons, na granicy apelacji Listrac, w prostej linii jest przeszło 10 kilometrów (przejazd kolejowy, dziesięć tysięcy krzaków caberneta i parę kaczek). To bezkres w porównaniu do takiego Pauillac, które można przejść na wskroś w pół godziny.

Rozległość i topograficzna złożoność apelacji Margaux sprawiają też, że w odróżnieniu od bardziej homogenicznych Saint-Julien czy Pauillac, winnice leżą tu na różnego rodzaju glebach na sześciu kolejnych tarasach osadowych estuarium Żyrondy. Miejscowi nazywają to „kremówką Margaux”. Najwyższą warstwą jest tzw. Taras VI, oddalony od rzeki, o najuboższej piaszczystej glebie, uważanej za najmniej odpowiednią dla jakościowych win. Na Tarasie I przy porcie w Margaux, na najżyźniejszych iłach, rośnie kukurydza i parkują kampery. Tarasy III i IV to najlepsze siedlisko dla win klasyfikowanych. T4, niewielkie wypiętrzone wzgórki (croupes) o najgłębszej, najlepiej drenowanej warstwie białych rzecznych otoczaków sprzed miliona lat, z epoki średniego plejstocenu, tzw. żwir günzki (pol. zlodowacenie podlaskie), rodzi wina o mocnej budowie i najszlachetniejszych taninach. T3, gdzie drobniejszy kamienisty osad leży na gęstszej glinie, zapewnia winom owocowe wypełnienie. Lepiej się tu czuje merlot, którego w Margaux jest najwięcej w całym Medoku.

Większość châteaux swoje czołowe wina grand vin komponuje z kilku lokalizacji na dwóch albo trzech tarasach. Agronom Henry de Ruffray z Rauzan-Ségla mówi w takim przypadku o „orkiestrze”, w odróżnieniu od solowego instrumentu, jakim jest pojedynczy taras. Ale na przykład w Palmerze do głównego wina idzie tylko T4, a T3 – do drugiej etykiety. Z kolei Ferrière leży całe na piętrze T3.

Dawniej jakość miejscowego terroir determinowała przede wszystkim topografia terenu. Châteaux prześcigały się w autoreklamie swoich croupes, 28 metrów nad poziomem morza miało dawać wina wyraźnie lepsze niż 27. Dzisiaj znajomość niuansów geologii jest znacznie głębsza. Powiązano ją z wiedzą o rytmie dojrzewania poszczególnych działeczek, sięgając m.in. po fotografię satelitarną i drony, które monitorują kolor liści w winnicach. Ale nawet zdjęcia w podczerwieni nie oddadzą całkowicie genius loci tego pozornie monotonnego obszaru, poprzecinanego strumyczkami i kanałami odpływowymi, żyłami tu wapienia, tam magnezu.

Wahadło reputacji

Największą posiadłością w Margaux (i całym Médoc) jest dziś Château Lascombes. To 130 hektarów winnic, z których przy niskiej wydajności powstaje pół miliona butelek wina rocznie. Lecz Lascombes, tak jak wszystkie dzisiejsze posiadłości, których nazwy wytłoczone są złotymi literami na etykietach win, powstało w wyniku podziału dwóch ogromnych lenn feudalnych, które istniały na tych terenach od końca Wojny Stuletniej. Południe i zachód dzisiejszej apelacji obejmował majątek La Gorce. Północ i wschód – władztwo La Mothe de Margaux. Jego sercem był średniowieczny zameczek Issan, otoczony niewielką fosą (dwadzieścia kaczek). Dzisiaj to obszar Château d’Issan, Palmer, Margaux i kilku innych.

Współczesne posiadłości krystalizowały się stopniowo od XVII wieku. Rozległe mokradła zalewane okresowo przez Żyrondę zostały osuszone przez niderlandzkich inżynierów. Reputacja tutejszych win rosła, a pierwsi przedsiębiorcy, jak słynny Pierre de Rauzan, zaczęli skupować najlepsze parcele. Przetasowań było jeszcze wiele. Niewiele majątków – wśród nich dzisiejsze Château Margaux – zajmuje od 300 lat ten sam obszar. Większość dzielono (Rauzan), by potem niekiedy znów połączyć (Labégorce).

Château Lascombes jest największą posiadłością w Margaux i całym Médoc / fot. Château Lascombes

Początek XIX wieku to już rozkwit winiarstwa na dużą skalę. W Margaux najwięcej w całym Medoku, bo aż 21 zamków zostało objętych słynną klasyfikacją najlepszych posiadłości winiarskich z roku 1855. Château Margaux w klasie pierwszej, pięć kolejnych (Rauzan-Ségla, Rauzan-Gassies, Durfort-Vivens, Lascombes i Brane) w drugiej, dziesięć w trzeciej, trzy w czwartej i dwa w piątej. Ta hierarchia była w XX wieku przedmiotem zażartej krytyki – Margaux krytykowano za nierówność, przeciwstawianą niezmiennie wysokiej jakości win z Pauillac.

Prawdą jest, że o ile w tej ostatniej gminie Latour, Lafite, Lynch-Bages, Longueville robiły znakomite trunki przez cały wiek XX, w Margaux standardy znacząco spadły. Rocznik 1961 zaznaczył się w oczywiście w annałach całego Bordeaux i pozwolił choć w części osuszyć łzy po katastrofalnych przymrozkach 1956 roku. Ale lata 60., a zwłaszcza kolejna dekada to wielka smuta. Nawet czołowe posiadłości takie jak Palmer czy Margaux robiły wina poniżej swej reputacji. Ranking z 1855 roku wydawał się ponurym żartem. Legendarny dziś rocznik 1982 przyjęto zrazu chłodno; w Margaux zresztą lepiej udał się – paradoksalnie – 1983, do dziś w świetnej formie.

Zbiory w Château Palmer / fot. Olivier Metzger

Sytuacja zaczęła się wyraźnie poprawiać pod koniec dekady. Widoczne efekty przyniosły reformy przedsięwzięte w podupadłym Château Margaux przez rodzinę Mentzelopoulos (wykupili je 1977 roku). W 1992 nowe pokolenie dynastii Lurtonów przejęło stery dwóch zamków: Brane i Durfort-Vivens. W 1994 roku w Rauzan-Ségla pojawił się koncern Chanel, który zatrudnił jako zarządcę Szkota Johna Kolasę, wcześniej prowadzącego Latoura. Belgijski przemysłowiec Eric Jelgersma przejął Giscours w 1995 roku.

Nowi właściciele wszędzie wprowadzili znaczące zmiany: zrestrukturyzowali winnice, zbudowali nowe przetwórnie, zatrudnili znanych konsultantów, opóźnili zbiory, wprowadzili ścisłą selekcję gron. Reformy finansowały majątki wypracowane w innych branżach oraz rynek amerykański, napędzany entuzjazmem Parkera. Dwie dekady, 1990–2010, przyniosły wiele świetnych roczników. Ceny win rosły – z początku w postępie arytmetycznym. Potem, gdy po stronie kupujących do gry weszły również Chiny, już geometrycznym, aby przebić sufit w rocznikach 2009 i 2010. Trzeba wszak przyznać, że jakość win uzasadniała te ekscesy. Nawet najmniej poważane w apelacji posiadłości takie jak Dauzac czy Malescot wzięły się do roboty.

Krzyk mody

Château Rauzan-Ségla (historycznie: Rausan, jeden majątek z dzisiejszym, również klasyfikowanym, Rauzan-Gassies, a także Desmiral i Marquis de Terme) leży w samym sercu apelacji. Z jego wyściełanych drobnymi kamyczkami winnic na IV tarasie przechodzi się płynnie do Château Palmer (pusta szosa, jedna kaczka, żadnego człowieka). Sklasyfikowany za Napoleona III w drugiej klasie zamek, w XX wieku zmieniał właścicieli czterokrotnie. Szorował – jak większość Bordeaux – po jakościowym dnie, gdy w 1994 roku za bezcen nabyli go Wertheimerowie, właściciele m.in. koncernu Chanel. W ich kolekcji są tylko trzy winnice: wspomniane Rauzan-Ségla, Château Canon w Saint-Émilion oraz arcyciekawe Domaine de l’Île na prowansalskiej wyspie Porquerolles, gdzie powstaje cudna biel i róż.

W 1994 roku Château Rauzan-Ségla został sprzedany właścicielom koncernu Chanel / fot. Rauzan-Ségla

Od zatrudnienia przez Wetheimerów zarządcy Johna Kolasy każdy kolejny rocznik tutejszego margaux okazywał się lepszy od poprzedniego. Nawet druga etykieta – Ségla – jest na tyle znakomita, że nie budzi tęsknoty za bardziej prestiżowymi winami. Rauzan z jednej strony jest typowym margaux. Jak wiele win w apelacji (Lascombes, Palmer) komponowane jest z działek rozsianych po całym jej terenie, a nie leżących w jednym bloku wokół centralnego château. Udział merlota jest spory (35 proc. w nasadzeniach, w niektórych rocznikach, jak 2017, blisko 50 proc.).

Z drugiej strony – jest jednym z pełniejszych i mocniej zbudowanych win w apelacji. Używa się aż 60 proc. nowego dębu i sporo vin de presse, wina tłoczonego, w dobrych latach nawet 15 proc. Według enologa Didiera Larue (enologa na miejscu; nadzorcą czy – jak rzeklibyśmy w restauracyjnym światku – executive chef jest młody Nicolas Audebert, zaś konsultantem znany Éric Boissenot; odpowiedzialność w Bordeaux jest zawsze zdecentralizowana…) wino tłoczone wypełnia swoją mocą i grubszym ziarnem tak zwany środek ust. „Wolę cyzelować kupaż, dodając precyzyjne ilości tanin z vin de presse, niż przesadzić z ekstrakcją głównej partii”.

Rocznik 2020 zachwycił mnie tu bodaj najbardziej ze wszystkich próbek en primeur. Ale błysnął też 2011, do niedawna w cieniu, dziś coraz bardziej poważany. W Rauzan-Ségla jest dużo tego, co Anglicy nazywają (i co miał John Kolasa, dziś na emeryturze) attitude: zawsze mocne, wyraziste, w słabszych rocznikach na granicy bezczelności, jednak w lepszych latach zamienia się to w majestat, nie tak w Margaux częsty. Jeśli wiele win z Margaux to delikatne akwarele, Rauzan-Ségla jest Dürerowskim drzeworytem, a w swoich najlepszych wydaniach – znakomitą arcyostrą fotografią. Dodajmy, że po ogromnym skoku jakości w ciągu ostatnich 20 lat Rauzan-Ségla jest winem wciąż stosunkowo niedrogim. Może dlatego, że zaniżonymi ocenami z jakichś względów zawsze zwalczał je – podobnie jak Figeac w Saint-Émilion – Parker…

Nowe horyzonty

Historia Bordeaux usłana jest dziejami wielkich rodów, takich jak Ségurowie czy Rotszyldowie. Ale nie ma dzisiaj w Akwitanii familii tak potężnej jak Lurtonowie. Pierwotnie – po kądzieli – współwłaściciele Château Margaux, które wymienili (transakcja przebijająca naiwnością chyba nawet sprzedaż Alaski) na Clos Fourtet w Saint-Émilion. Dzisiaj 30 Lurtonów z czterech gałęzi rodu kontroluje 13 klasyfikowanych châteaux w całym Bordeaux, kieruje syndykatami, zakłada winiarnie na innych kontynentach. Pierre Lurton mianowany został dyrektorem winnej gałęzi koncernu LVMH i zarządcą sławnego Château d’Yquem. W Margaux obecni są dwaj Lurtonowie. Pierwszy to szalony naukowiec z rozwianym włosem Henri w Brane-Cantenac, kolejnym zamku zaliczonym w 1855 roku do II klasy, który od tej pory usiłuje ten ranking uzasadnić. Drugim Gonzague w Durfort-Vivens.

Gdy kadet rodu w 1992 roku otrzymał w zarząd podupadły majątek niegdyś wchodzący w skład Château Margaux (produkowano tu jego drugą etykietę), zadanie miał doprawdy niewdzięczne. Durfort na papierze był również zamkiem II klasy, ale od dekad miał fatalną reputację. Parker z właściwą sobie dosadnością pisał o jednym z roczników, że jest „jeszcze bardziej rozczarowujący niż moja ocena” (84 punkty).

Młode krzewy, wymienione w latach 70., długo kazały czekać na poprawę. W małżeńskim tandemie z Claire Villars, pochodzącą z niemal równie ustosunkowanego winiarskiego rodu (Château Chasse-Spleen, La Gurgue, klasyfikowany Haut-Bages Libéral w Pauillac oraz Ferrière w Margaux) Gonzague w 2007 roku rozpoczął eksperymenty z biodynamiką. Już sama uprawa ekologiczna w Bordeaux przysparza ogromnych kłopotów w związku z obfitymi opadami i powszechnym mączniakiem. Po 150 latach zwalczania go tzw. cieczą bordoską (mieszaniną siarczanu miedzi i wapna) zawartość toksycznej miedzi w glebie jest tak wysoka, że powrót do rolnictwa regeneratywnego zajmuje dekady.

To jednak w Durfort-Vivens i innych biodynamicznych châteaux (Fonroque w Saint-Émilion, Pontet-Canet w Pauillac, Guiraud w Sauternes) opracowano zasady „winiarstwa precyzyjnego”. Dzisiaj stopniowo staje się ono normą w całym Bordeaux. Łagodne przycinanie łóz dostosowane do każdej winorośli; obsadzanie międzyrzędzi oddającymi glebie mikroelementy zbożami i innymi roślinami; zerwanie z cięciem listowia; przyciąganie owadów i ptaków – naturalnych wrogów winiarskich szkodników, takich jak muszka Drosophila; biodynamiczne preparaty i napary – ta kuracja wreszcie przyniosła skutek. Durfort-Vivens i Ferrière uzyskały certyfikat biodynamiczny w 2016 roku.

W 2016 roku posiadłość Château Ferrière uzyskała certyfikat biodynamiczny / fot. Château Ferrière

W międzyczasie Gonzague stopniowo zmieniał techniki winifikacji. Zrezygnował w ogóle z leżakowania wina w klasycznych baryłkach bordoskich na rzecz dużych kadzi drewnianych i glinianych amfor, których ma w tej chwili największy park na całym świecie (150 sztuk). Wydawało się, że waniliowy smak nowej dębiny jest w czerwonym bordeaux czymś zupełnie nieodzownym. Tymczasem z inspiracji Gonzague Lurtona coraz więcej posiadłości z niego rezygnuje bądź znacząco zmniejsza jego udział. W Pontet-Canet amfory i betonowe jaja stanowią już 50 proc., w Château d’Angludet, posiadłości Sichelów na południu Margaux – 25 proc. Skutek jest od razu widoczny. Wino, zawsze wyżyłowane i cierpkie, nagle nabrało elegancji. Durfort-Vivens i Ferrière 2018 ze swoim kryształowym polerunkiem smakowały mi wielce, ale jeszcze bardziej szokujące okazały się próbowane en primeur 2020. Bordeaux bez tanin, bez tłuszczu, bez cukru, czyste esencje porzeczkowego owocu bez żadnego enologicznego filtra?! To możliwe, a raz rzucony pomysł zaczął fascynować coraz szerszą grupę bordoskich winiarzy.

Cierpliwość długodystansowca

Kolejną historyczną posiadłością w Margaux, która modernizuje się zgodnie z nowymi trendami, jest Kirwan. Dzieje założonego w 1740 roku przez imigranta z Irlandii château skupiają jak w soczewce społeczno-ekonomiczne zawiłości bordoskiego winiarstwa. W 1855 roku powstawało tu dobre wino, które brokerzy sklasyfikowali w III klasie. Licząca 35 hektarów domena stała się więc łakomym kąskiem dla negocjantów. W 1925 roku przejął ją dom Schröder & Schÿler, potomkowie kupców z Hamburga i Lubeki. Kirwan miał być klejnotem w ich handlowej koronie. Przez trzecią ćwierć XX wieku, jak gdzie indziej w Bordeaux, jakość osuwała się pod naporem starzejących się, wyczerpanych pestycydami winnic, stagnacji na globalnym rynku, braku wizji. Przełomem stało się zatrudnienie w 1993 roku młodego wówczas konsultanta – Michela Rollanda.

Najnowszy krzyk mody: betonowe kadzie fermentacyjne w Château Kirwan / fot. Château Kirwan

Wprowadził on istną rewolucję: obniżony plon, zielone zbiory, selekcję gron, nowe beczki, precyzyjne kupażowanie i bezlitosną deklasację słabszych partii do drugiej etykiety. Dziś normą w Kirwan, jak gdzie indziej, jest 50 proc. A przecież dawniej wiele zamków w ogóle drugiego wina nie robiło. Piętnaście roczników zrobionych przez Rollanda wyciągnęło Kirwan z wieków średnich do błyskotliwej nowoczesności. Wina powstające ze świetnie położonej na III tarasie działki (zatrzymujące wodę gliniaste podglebie spłaca dywidendę w gorących rocznikach, jak 2003) odzyskały powagę i blask. Niekiedy aż nadto, toteż w 2006 roku pożegnano się z Rollandem i zatrudniono nowego zarządcę (régisseur; to w Bordeaux figura ważniejsza od enologa) Philippe’a Delfauta, wcześniej przez 12 lat prowadzącego Château Palmer.

Delfaut kolejnej rewolucji nie przeprowadził. Raczej stuningował bolid, który jeździł już bardzo dobrze. Zainwestował w trzy razy lepsze korki naturalne. Co roku wymienia winorośle na dwóch hektarach (5 proc. całości). Poświęcił sporo uwagi później dojrzewającej (to ważne przy zmianach klimatycznych) carménère. 30 rzędów rosnących tuż przed château to tylko 1 proc. kupażu Kirwana, ale solowa próbka z deszczowego rocznika 2017 pokazała, że może to być składnik kluczowy.

Innym trybikiem w precyzyjnym mechanizmie jest petit verdot. Najważniejszym projektem Delfauta była jednak budowa nowej przetwórni, ukończonej w 2015 roku. Zawiera między innymi 37 cementowych kadzi fermentacyjnych zaprojektowanych na wymiar przez włoską firmę Nico Velo („Francuzi nie są w stanie czegoś takiego wyprodukować”). Zapewniają one idealną kontrolę temperatury; według zarządcy ich wpływ odczuwalny był od pierwszej winifikacji: wina są świeższe, bardziej błyskotliwe, z trafionym w punkt ekstraktem. Tak istotnie smakuje rocznik 2020, zaś 2018 – z trudnego rocznika nękanego przez mączniaka – był absolutnie najlepszym, jakiego próbowałem w Bordeaux.

Od lewej: Yann Schÿler, Nathalie Schÿler, Sophie Schÿler-Thierry i Philippe Delfaut/ fot. Château Kirwan

Ten arcyświeży, narysowany cieniutką kreską „nowy” Kirwan przywiódł mi na myśl pachnące kwiatami margaux opisywane w dawnych encyklopediach (w XIX wieku zwano je vin de mouchoir, wina „chusteczkowe”, bo panowie używali ich jako perfum). Zaś ogromny kontrast ukazał mi się nazajutrz, gdy odwiedziłem Château Lascombes, gdzie wciąż doradza Rolland. Wina są świetne, ale o wiele cięższe, dosadniejsze i tłustsze – wina „bokserskie” bardziej niż chusteczkowe.

Trzeci będą pierwszymi

Château Palmer nosi nazwę po oficerze armii Wellingtona, który kupił posiadłość od zbankrutowanej pani de Gascq, spotkawszy ją… w dyliżansie. W 1855 roku brokerzy sklasyfikowali winnicę w trzeciej klasie, co od razu uznane zostało za krzywdzące. Na przełom zamek czekał przeszło sto lat. Dopiero w roczniku 1961 powstało tu wino, które zapierało dech w piersiach. Zdeklasowało nawet wielkiego rywala, czyli Château Margaux, które wtedy weszło z kolei w swoją trwającą dwie dekady smugę cienia.

Na określenie challengera, który przebija mistrza, powstał termin „super seconds”. Funkcjonuje do dzisiaj i obejmuje elitę zamków, które – czasami – mogą się równać z pierwszą piątką. To Léoville–Las Cases, Montrose, Cos d’Estournel, Ducru-Beaucaillou, Pichon–Comtesse de Lalande, niekiedy też Léoville–Poyferré i Pichon–Baron. Ortodoksi do super seconds zaliczają tylko historyczne 2ème grand cru classé. Jednak w tej samej klasie wymienia się powszechnie La Mission–Haut-Brion oraz właśnie Palmera. (To wymowne, że w tej umownej grupie nie ma natomiast żadnego z zamków drugiej klasy w Margaux…).

Château Palmer należy dziś do dwóch rodzin bordoskich: Sichelów i Mähler-Besse / fot. Olivier Metzger

Pałac w stylu empire to jedna z architektonicznych pereł Bordeaux. Wokół niego zbudowano dla rzeszy pracowników całą osadę (w czasie wojny stacjonował w niej Wehrmacht). Dziś Palmer należy do 90 członków dwóch możnych kupieckich rodzin bordoskich: Sichelów i Mähler-Besse. Od 2004 roku enologiem jest Thomas Duroux, cieszący się wielkim prestiżem wśród swoich bordoskich odpowiedników. To Duroux przeforsował przejście na uprawę biodynamiczną, choć (poza stale rosnącą jakością win) jej wpływ nie jest tu tak jaskrawy, jak w winach Pontet-Canet czy Ferrière, których smak bardzo się zmienił.

Choć ma to swoją cenę – po ataku mączniaka w roczniku 2018 inne zamki w Bordeaux ruszyły z opryskami, w Palmer musieli czekać i modlić się o cud. Ten nie nadszedł – zebrano 10 hektolitrów z hektara, jedną piątą tego co zwykle. Kiedy jednak się uda, Palmer jest nadzwyczajny. 1983 przeszedł do historii jako najlepsze wino rocznika w całym Bordeaux, a degustowany na tarasie château 2005 w magnum był wybitny – pełny, jedwabisty, pachnący, zwarty bez suchości, „niewypluwalny”, by pożyczyć epitet od znanego krytyka Jean-Marka Quarina.

Do tego Palmer poczyna sobie w bordoskim światku z dezynwolturą prawdziwego samca alfa. Swoją drugą etykietę Alter Ego jako pierwszy w regionie zaczął lansować jako wino „alternatywne” wobec pierwszego. Nie tyle deklasowane, co pochodzące z nieco innych działek i inaczej komponowane – a to wszystko oczywiście po to, żeby podbić jego cenę. Konsternację i furorę wywołało niedawno wypuszczone Historical XIX Century Wine,. Do caberneta i merlota dolewa się w nim nieco… syrah, pozyskiwanego od tajemnego dostawcy z Rodanu. Ma to upamiętnić stare, przedapelacyjne lata w Bordeaux, gdy miejscowe cienkusze rutynowo doprawiano bogatszymi winami z Południa (Rodanu, ale też Algierii, Sycylii czy wręcz Porto). A kto wie, czy w przyszłości najbardziej rozchwytywane nie będzie tu wino… białe, skomponowane przez Duroux z nieoczekiwanych szczepów: muscadelle, pirenejskiego loset i różowego fié gris.

Blask klasyka

Powyżej Palmera w hierarchii Margaux jest tylko jeden zamek, nazwany tak samo jak miasteczko. Château Margaux hołubił już w czwartej ćwierci XVIII wieku (wówczas w Medoku straszyła malaria, a wina były raczej różowe niż czerwone – „klarety”, jak do dziś zostało w angielszczyźnie) Thomas Jefferson, pierwszy nowożytny krytyk winiarski i późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych. A Jefferson nie widział nawet olśniewającego pałacu, zbudowanego w stylu dumnego francuskiego neoklasycyzmu przez Louis Combes’a w 1812 roku. Żwirowa ścieżka wiodąca wśród platanów do jego fasady zapewnia emocje bodaj większe niż jakiekolwiek wino bordoskie.

Choć i te są tu ogromne. Marek Bieńczyk po degustacji z tutejszym zarządcą, nieżyjącym już Paulem Pontallier, pisał o winach „wstrząsających, poruszających… jednych z największych, jeśli nie największych przeze mnie pitych”. Również 300 lat temu dla Jeffersona było to jedno z trzech największych win Francji. Po reformach przeprowadzonych przez Mentzelopoulosów i Pontalliera wielu krytyków zgadzało się z tą opinią. Paradoks polega na tym, że winifikacja jest pod wieloma względami jedną z najbardziej tradycyjnych w Bordeaux. W 2015 roku wybudowano co prawda nową piwnicę projektu Normana Fostera, ale tylko dla… białego Pavillon Blanc (wcześniej powstającego w innym budynku). Merloty i cabernety nadal fermentują w oryginalnej przetwórni z 1915 roku. I choć jako grand vin butelkuje się dziś 35 proc. produkcji (jeszcze w 1988 – 80 proc.), nie ma tu, jak w innych zamkach, selekcji optycznej gron ani pomiarów „indeksu polifonicznego” przy ustalaniu daty winobrania.

Dobre pojęcie o tutejszym stylu – pełnym, strukturalnym, ale w subtelny sposób lekkim, potoczystym, „eleganckim” jak przystało w Margaux – daje już degustacja drugiej etykiety Pavillon Rouge. Starzeje się ono notabene równie dobrze, co samo Château Margaux (znany krytyk Neal Martin opisywał ostatnio jego rocznik… 1900). Ale potem dla każdego gościa w zamku przychodzi ta chwila: sommelier wnosi karafkę z premier grand cru classé i nalewa do ogromnych riedli.

Wtedy się zapomina o tarasach, klasyfikacjach i przejazdach kolejowych, by chłonąć arcyfrancuską cywilizację wina. Owo dziwne pomieszanie surowości i zmysłowości, protestanckiego skąpstwa i łacińskiej afirmacji życia. W Margaux ów yin i yang współistnieją w doskonałej równowadze i to właśnie jest tajemnicą tej sławnej apelacji.

Czy masz ukończone 18 lat?

Ta strona przeznaczona jest tylko dla osób pełnoletnich.

Wchodząc na stronę akceptujesz naszą Politykę prywatności.