Skip to content Skip to footer

Winnica Saint Vincent: Aint’t Vincent, czyli pomysł na trudne czasy

Aint’t Vincent, nowy i zaskakujący projekt lubuskiej Winnicy Saint Vincent, pokazuje, że nawet z najtrudniejszej sytuacji jest wyjście. Warunek: pełna transparentność.

Tekst i zdjęcia: Maciej Nowicki, zdjęcie główne: Saint Vincent

Prawie rok temu przez polskie winnice przetoczył się front mrozowy. Pierwsze doniesienia były katastrofalne i dotyczyły zdecydowanej większości kraju. Oszczędzone zostało praktycznie tylko Podkarpacie. Z czasem jednak, szczególnie po pojawieniu się pąków zapasowych, z wielu miejsc zaczęły napływać bardziej optymistyczne wiadomości.

Z dwoma wyjątkami. W Lubuskiem i na Dolnym Śląsku, czyli w regionach, gdzie tradycyjnie panują wyższe temperatury, a wegetacja roślin startuje wcześniej, dramatyczne spadki temperatur (przypominam, że w niektórych winnicach odnotowano nawet minus 8 stopni) doprowadziły do największego spustoszenia. Wraz z z kolejnymi tygodniami wielu winiarzy zrozumiało, że w tym roku zbiory będą niewielkie.

Rozładunek pinot blanc

Złe miłego początki

Tak było też w przypadku Winnicy Saint Vincent. Po znakomitym roku – tak pod kątem jakości samych win, jak i dokonanego rebrandingu – plany na rocznik 2024 były więcej niż ambitne. Szczególnie że w międzyczasie producent zdecydowanie zyskał na popularności w Polsce.

Jednak w czerwcu ekipa Saint Vincent była już pewna, że w najbardziej optymistycznym wariancie uda się zebrać ledwie 15 proc. tego, co rok wcześniej. Limitowane serie kilku win, które powstały, to stanowczo zbyt mało, aby przetrwać do kolejnych zbiorów, utrzymać klientów i pracowników. Zwłaszcza że mowa tu o sporym producencie, którego nasadzenia przekroczyły już 10 hektarów.

Podjęto więc decyzję o zakupie winogron u innych winiarzy. A że w polskich realiach to temat drażliwy, winiarnia podeszła do całego procesu w nietypowy sposób.

Zupełnie inna marka

Saint Vincent: wystarczy uczciwie

Nie ma w Polsce zakazu produkcji wina z winogron kupowanych poza granicami kraju. Pod warunkiem, rzecz jasna, że nie ukrywa się tej informacji – ani w komunikacji z klientami, ani na etykiecie. Tymczasem nie jest tajemnicą, że w naszym kraju istnieje grupa producentów mających za uszami takie nielegalne praktyki i to wcale niezwiązane z problemami winnicy. Temat ten poruszałem zresztą w wywiadzie z Piotrem Stopczyńskim.

W ubiegłym roku ze względu na spowodowane mrozem straty kwestię zakupu gron zaczęło rozważać kilku kolejnych winiarzy. Niestety, usiłowali przy tym przekonać odbiorców, że tak zakupione owoce po przekroczeniu granicy w magiczny sposób zyskują polskie obywatelstwo, podobnie zresztą, jak wyprodukowane z nich wino. A to już wywołało nieprzychylne komentarze wśród kolegów z branży.

Saint Vincent postawił na zupełnie inne rozwiązanie. Winiarnia, sama będąc w procesie certyfikacji, postanowiła zakupić grona wyłącznie od certyfikowanych, ekologicznych bądź biodynamicznych producentów z Europy Środkowej, tak by zachować regionalną tożsamość. Dodatkowo – poza jednym wyjątkiem – zakupiono tylko odmiany, których nie ma na lubuskiej parceli. Wszystko to jasno i przejrzyście komunikowano od samego początku. Na etykietach (zgodnie z obowiązującymi przepisami) nie podawano także ani rocznika, ani odmiany winorośli.

I teraz najlepsze. Dla tej serii win producent przygotował zupełnie oddzielną markę. Pomysł na nią wraz z niezawodną identyfikacją wizualną to przejaw prawdziwego geniuszu. Panie i Panowie, przed Państwem: Ain’t Vincent.

87 Pet-nat, Aint’t Vincent

Na początek do sprzedaży trafiły dwa radosne i całkowicie naturalne pét-naty, niefiltrowane i niesiarkowane. Pierwszy z nich to kontynuacja świetnie przyjętych w poprzednich dwóch rocznikach „małpek” (te z edycji 2023 opisywałem tutaj). Ponieważ producent sprawdził się już i w wersji różowej, i czerwonej, tym razem mierzy się z klasyczną bielą. Na wino, które nazywa się po prostu Ain’t Vincent Pet-Nat, złożyły się cztery rodzaje winogron. Przede wszystkim riesling: z Austrii (prawie 35 proc.) i własny, czyli to, co udało się uratować ze zbiorów (nieco ponad 17 proc.). Pozostałe owoce to węgierski furmint z Tokaju (25 proc.) i pinot blanc (z Austrii; 21 proc.).

Mamy tu dobre, ale i znajdujące się pod pełną kontrolą musowanie (butelkę można otworzyć bez najmniejszego stresu) oraz naprawdę dużo soczystego owocu. Nie brakuje dojrzałych cytrusów, pulpy jabłkowej, moreli, a nawet odrobiny nut tropikalnych. Wszystko się jeszcze trochę układa w butelce, ale nie mam wątpliwości, że za kilka tygodni będzie już w optymalnej formie. W sam raz na maj!

88 Nat’Cool Climate, Ain’t Vincent

Nat’Cool to pomysł autorstwa znanego winiarza, Dirka Niepoorta. Miał być odpowiedzią na rynkowe potrzeby poszukiwania win codziennych w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Radosnych, nieprzekombinowanych, utrzymanych w lekkim stylu, naturalnie wytwarzanych i przystępnych dla kieszeni. Pierwsze wino z odmiany baga powstało w portugalskiej apelacji Bairrada. Z czasem projekt wyemigrował też do innych krajów, zawsze „z błogosławieństwem” pomysłodawcy.

Istnieje swoisty katalog zasad Nat Cool, a pierwsza z nich brzmi: „nie ma żadnych zasad”. Kilka założeń jednak istnieje. Do tych najważniejszych należą: maksymalna zawartość alkoholu w okolicach 12 proc., minimalny dodatek siarczynów i charakterystyczna butelka z niemniej charakterystycznym logo. Jak opowiadał mi Michał Popiołek z Saint Vincent, pierwotnie planem na Nat Coola była właśnie wspominana wcześniej „małpa”.

Jednak kwietniowe wydarzenia pchnęły producenta do zupełnie innego pomysłu. Powstał premierowy Nat Cool Climate. To zupełnie nowa marka (podobno idea bardzo spodobała się Niepoortom). Łączy w sobie odmiany winorośli z różnych środkowoeuropejskich siedlisk, łącznie oczywiście z Lubuskiem. Dodatkowo postawiono właśnie na pét-nata, którego wesoły charakter także dobrze wpisuje się w całą koncepcję. Wymagało to nieco większego wysiłku (choćby bardziej wytrzymałej butelki), ale końcowy efekt dobrze oddaje ducha projektu.

Na wino składa się łącznie osiem (!) szczepów pochodzących z trzech krajów: Polski, Węgier i Austrii. Są wśród nich: riesling, chardonnay, muscat, gewürztraminer, grüner veltliner, furmint, blaufränkisch i syrah. Kiedy próbowałem tego pét-nata po raz pierwszy, powiedziałem, że smakuje bardzo europejsko. Cóż lepszego może usłyszeć winiarz, który właśnie taki styl zaplanował? Mamy tu łososiową barwę, przyjemne, ale bardzo delikatne musowanie oraz feerię owoców. Od cytrusów, przez nuty dojrzałej czerwonej porzeczki i żurawiny, po akcenty głogu i dzikiej róży. Nie brak też lekko pestkowego finiszu i solidnej dawki orzeźwienia. To wino będące synonimem wakacji i dobrej pogody. Oby przyciągnęło ją jak najszybciej!

Czy masz ukończone 18 lat?

Ta strona przeznaczona jest tylko dla osób pełnoletnich.

Wchodząc na stronę akceptujesz naszą Politykę prywatności.