Skip to content Skip to footer

Wina, których nie wypiliśmy

fot. Todd Diemer / Unsplash

François Mitterrand kochał życie. Lubił dobrze zjeść, ale pił niedużo. Jeśli już, wybierał wina proste: konkretne czerwone bordeaux albo niezbyt drogie sauternesy.
Inka Wrońska


Jak dobrze mi w pozycji tej / W pozycji horyzontalnej
Ubodzy krewni niosą mnie na swych ramionach / A za trumną idzie żona
Choć właśnie pada pada deszcz /W dębowej trumnie sucho jest
Ubodzy krewni przemoczeni są zupełnie / Żona pewnie się przeziębi.

Jakieś dziesięć lat wcześniej, zanim Maciej Zembaty opisał swój pogrzeb w rytm Marche funèbre z sonaty b-moll op. 35 Fryderyka Chopina, François Mitterrand, prezydent Francji, urządził własną stypę. Jednak w przeciwieństwie do większości nieboszczyków postanowił wziąć w niej udział.

W sylwestra 1995 roku, już śmiertelnie chory, zaprosił mniej więcej trzydzieści osób do rodzinnej posiadłości klanu Mitterrandów w Nowej Akwitanii; tylko najbliższych z rodziny i grupkę przyjaciół. Kolację zorganizowano zgodnie z jego wytycznymi, kompletnie zaś wbrew wskazówkom dietetyków i lekarzy. Na początek na stół trafiły ostrygi Marennes i foie gras, a do nich podano sauternesy: Les Remparts de Bastor i Doisy Daëne, oba z rocznika 1995. Czerwone bordoskie Château Lestage Simon z 1900 roku z Haut-Médoc i Château Poujeaux z 1994 (Moulis-en-Médoc) towarzyszyły kapłonowi z rozmarynem oraz ortolanom, które, o czym donoszę z przykrością*, prezydent uwielbiał i o których mawiał, że „symbolizują ducha Francji”. Wprawdzie były też sery i jakiś deser, ale prezydent zakończył kolację właśnie na ortolanach. Potem nie wziął już do ust niczego, odmówił też przyjmowania lekarstw; zmarł 8 dni później.

Jak to jest, kiedy człowiek siedzi przy stole z najbliższymi, je ulubione potrawy i pije wino – i już wie, że odchodzi, że go prawie nie ma, że wkrótce zblaknie w pamięci przyjaciół i rodziny, choć oczywiście będzie miał swoje miejsce w podręcznikach do historii. Że pozostaną po nim tylko dokumenty, mniej lub bardziej pochlebne artykuły w prasie i zdjęcia, jak choćby to słynne z 1984, kiedy stoi razem z Helmutem Kohlem, trzymając go za rękę, przed wieńcem pamiątkowym w ossuarium w Douaumont niedaleko Verdun i wydaje się taki niziutki i drobny przy olbrzymim niemieckim kanclerzu. Albo to zrobione osiem lat później, na którym spaceruje w towarzystwie błękitnych hełmów po ogarniętym wojną Sarajewie, dokąd udał się z zaskoczenia, nie informując nawet najbliższych współpracowników.

Prawdopodobnie jednak Mitterrand podczas swojej ostatniej kolacji nie myślał ani o polityce, ani o historii. Kochał żyć – „kiedy spał, śnił o życiu”, napisze o nim Michael Paterniti w magazynie Esquire. Nie był wzorem moralności – przez ponad trzydzieści lat prowadził podwójne życie – ale w przeciwieństwie do wielu znanych polityków wcale nie pretendował do tego miana.

W jednym życiu, tym oficjalnym, był politykiem i prezydentem Francji, miał żonę Danielle i dwóch synów. Drugie życie poświęcił kochance Anne Pingeot i ich wspólnej córeczce o imieniu Mazarin. Mitterrand zakochał się w Anne, gdy miał 46 lat, a ona zaledwie 19. Ich związek, dyskretnie utrzymywany w tajemnicy, trwał grubo ponad trzydzieści lat; oboje twierdzili, że oprócz uczucia łączy ich zamiłowanie do sztuki – Anne była specjalistką od XIX-wiecznej rzeźby i kuratorką Muzeum dʼOrsay. Obie rodziny prezydenta spotkały się dopiero na jego pogrzebie; od tamtego czasu pozostawały w przyjaznych relacjach. W 2016 roku, już po śmierci Danielle, Mitterrand, dwaj legalni synowie oraz córka „z nieprawego łoża” wspólnie zdecydowali o wydaniu niezwykle intymnej korespondencji ojca do Anne. „Obok ciebie, z tobą i w tobie – tylko wtedy istnieję”, czytamy w jednym z 1218 listów miłosnych, które zostały wydane jako Lettres à Anne 1962‒1995 przez wydawnictwo Gallimard.

Długoletni romans Mitterranda był we Francji tajemnicą poliszynela. Wszyscy o nim wiedzieli, żona również, ale nikt, nawet przeciwnicy polityczni, nie grali tą kartą. Cóż w końcu można uzyskać, oskarżając mężczyznę, że jest w szczęśliwym związku z piękną kobietą? Zwłaszcza we Francji? Również dziennikarze raczej trzymali się z dala od życia prywatnego prezydenta, o ile nie miało ono wpływu na sprawy państwowe – bez szczególnego echa przeszła nawet informacja, że mieszkanie Anne jest opłacane z pieniędzy podatników. W innej rzeczywistości, w innym niż Francja kraju, Mitterand zostałby zapewne zmuszony do dymisji, ale Francuzi wybaczyli mu i to.

W 2005 roku, prawie dziesięć lat po jego śmierci, Danielle Mitterrand wystawiła na aukcję około 200 butelek z jego prywatnej piwniczki. Były tam między innymi szampany z nadrukowanym logo Partii Socjalistycznej La rose au poing (róża w pięści), specjalnie robione dla ugrupowania, którego współtwórcą był Mitterrand; był armaniak w glinianej butli z odręcznym napisem „około 1890”, czy porto z domu Fonseca z 1957 roku podarowane prezydentowi przez władze Portugalii z okazji którejś tam rocznicy wstąpienia tego kraju do Unii Europejskiej.

Po zakończeniu aukcji pojawiło się pytanie: co można powiedzieć o gustach zmarłego prezydenta na podstawie tej kolekcji? „Nic”, odpowiedział dziennikarzom Thierry de Maigret, licytator z domu aukcyjnego Hôtel Drouot. „Przecież to są akurat te wina, których nie wypił”.

Coś w tym jest. W kolekcji Mitterranda nie było Mitterranda – człowieka, który żył pełnią życia, lubił dobrze zjeść, pił niedużo, a jeśli już, najchętniej wybierał wina dobrze pasujące do jedzenia: proste, konkretne czerwone bordeaux, czy niezbyt drogie sauternesy.

Zajrzyjmy kiedyś do własnej piwniczki, a w razie jej braku – na półkę, gdzie od lat kurzą się wciąż te same butelki, zawsze niedoceniane, zawsze omijane szerokim łukiem. Czy chcielibyśmy usłyszeć, co mówią o nas wina, których nigdy nie wypiliśmy?

***

*Ortolany to maleńkie, wielkości mniej więcej kciuka, ptaszki wędrowne z rodziny trznadli. Ich zabijanie i przyrządzanie jest obecnie zakazane w całej Unii Europejskiej, jednak we Francji zakaz ten wciąż nie jest rygorystycznie przestrzegany. A nie chodzi w nim wyłącznie o to, że ortolany są gatunkiem zagrożonym – przede wszystkim o to, że zarówno ich odławianie, kiedy migrują, jak i przyrządzanie, a wreszcie spożywanie są procederem niezwykle okrutnym. Utopione w armaniaku i w nim marynowane, są potem pieczone; zjada się je w całości, wraz z kostkami i wnętrznościami. Zgodnie z obyczajem jedzący zakrywają głowy białymi płóciennymi serwetkami, by nie uronić ani odrobiny aromatu. Przeciwnicy mordowania ortolanów uważają, że serwetka ma ukryć przed Bogiem barbarzyństwo człowieka.

Czy masz ukończone 18 lat?

Ta strona przeznaczona jest tylko dla osób pełnoletnich.

Wchodząc na stronę akceptujesz naszą Politykę prywatności.