Skip to content Skip to footer

Przegrana na starcie, czyli jak nie odnieść sukcesu w polskim winiarstwie

Co roku na rynku debiutuje kilkadziesiąt nowych polskich winnic. O części z nich raczej nigdy nie usłyszymy. Zwykle na ich własne życzenie.
Tekst i zdjęcia: Maciej Nowicki

Pierwsza wersja tego tekstu ukazała się rok temu na łamach Winicjatywy. Wywołała duże poruszenie; pod zapowiedzią artykułu na Facebooku pojawiła się dawno nie widziana liczba komentarzy. Część z nich dotyczyła podtytułu, przyznam, nieco prowokującego, który brzmiał: Nowicki każe wycinać hybrydy; ich autorzy do samego tekstu już nie zaglądali.

Tam zaś o wycinaniu mowy nie było. Było za to wezwanie do refleksji dla tych, którzy winnice dopiero zakładają (lub założyli niedawno) i albo tematu nasadzeń nie przemyśleli albo ktoś wprowadził ich w błąd. W kolejnych tygodniach i miesiącach sporo się jednak działo. Dostałem wiele gratulacji, ale i kilka obraźliwych smsów. Udzieliłem kilku wywiadów, otrzymałem sporo wyjaśnień (jedno z nich opisuję poniżej), a nawet wziąłem udział w poświęconym temu tematowi podcaście.

Od tamtego czasu upłynął prawie rok, a ja postanowiłem powrócić do tego tematu, przypomnieć jego założenia i dokonać stosownej aktualizacji Trochę się bowiem od tego momentu wydarzyło!

Punkt wyjścia

Polskie winiarstwo w ostatnich latach notuje nieustające wzrosty. Chodzi zarówno o liczbę winnic (tych zarejestrowanych jest już ponad 600, pisałem o tym na początku roku), jak i powierzchnię nasadzeń. Nikt nie powinien mieć też wątpliwości, że dawna „wojenka” pomiędzy zwolennikami hybryd a odmian winorośli szlachetnej, dziś nie miałaby większego sensu. Zwiększa się wprawdzie obecność vitis vinifera (przypominam: riesling i pinot noir są dziś – odpowiednio wśród białych i czerwonych – na drugich miejscach najpopularniejszych odmian winorośli w Polsce), ale ogromną estymą cieszą się też odmiany PIWI (solaris, johanniter, muscaris, souvignier gris, cabernet cortis).

Vitis vinifera i PIWI stanowią już zdecydowaną przewagę w winiarskim krajobrazie naszego kraju. Krajobraz ten uzupełniają tzw. hybrydy pierwszej generacji, wśród których najpopularniejszymi są seyval blanc, hibernal, rondo i regent. Ta ostatnia grupa również ma szansę, aby zaistnieć w szerszym dyskursie, jednak pod pewnymi warunkami. Po pierwsze: kiedy mamy do czynienia ze wspinającym się na szczyty swoich możliwości enologiem lub winiarzem (wymieńmy Piotra Stopczyńskiego, Michała Pajdosza czy Marcina Płochockiego). Po drugie: gdy producent ma pomysł na taką odmianę winorośli i osiąga z nią zaskakująco dobre rezultaty. Wśród przykładów można wymienić seyval blanc na musująco, rondo w lekkim wydaniu, róż na bazie leona millota czy słodycz z vidal blanc. Bardzo dobrze jest, jeśli – po trzecie – udaje sie połączyć dwa pierwsze warunki.

Użyte przeze mnie określenie „pierwsza generacja”, powinno sugerować, że hybrydy te, jeśli w ogóle istnieją jeszcze w rodzimych winnicach, są wyłącznie efektem dawnych nasadzeń lub działań w poszukiwaniu własnej drogi do udanej produkcji. Otóż nie.

Droga ku zatraceniu

Trudno stwierdzić, czy zdumiewający kierunek obierany corocznie przez grupę winiarzy jest efektem zwykłej niewiedzy, czy też może raczej kompletnej ignorancji. Pewne jest za to, że kierują oni swoje przedsięwzięcie w odmęty przeciętności. Zrozumienie można jeszcze wykazać dla weteranów, którzy jeszcze 8-10 lat temu stanowili o twarzy własnego regionu, ale w ostatnich latach są wyprzedzani przez nowe projekty, niczym wlokący się regionalny skład przez mknące sąsiednimi torami pendolino. Jeśli nie decydują się na dosadzanie nowych odmian lub wręcz na ich całkowitą wymianę (doskonałym przykładem jest Winnica Pańska Góra w Małopolskim Przełomie Wisły, gdzie decyzję taką podjął prof. Wojciech Włodarczyk), pozostaje im albo przebłysk własnego geniuszu albo pomoc enologa/konsultanta. Inaczej ich sytuacja z roku na rok będzie coraz trudniejsza.

Jednak absurdalne decyzje debiutantów lub winiarni o bardzo krótkim stażu, by postawić właśnie na hybrydy pierwszej generacji, trudno nazwać inaczej niż samobójczymi. Ba! W wielu przypadkach mówimy o nowych nasadzeniach jeszcze mniej perspektywicznych odmian! Przykładem niech będą leon millot czy marechal foch, a nawet hybrydowe koszmarki rodem z Ameryki Północnej. Adalmina, crescent, saint pepin czy swenson red w 2024 roku? A jednak!

Czemu to sobie robicie?

Do dziś trudno mi zrozumieć motywację właścicieli Winnicy Giermasińskich, którzy w Małopolskim Przełomie Wisły, słynącym z optymalnych warunków do uprawy jakościowej winorośli, posadzili m.in. crescenta, saint pepin i léona millota (jakimś cudem zdecydowano się tam także na rieslinga). Efekt? Przynajmniej dwukrotnie w czasie Święta Wina w Janowcu poziom prezentowanych win niebezpiecznie zbliżał się do najniższego w zestawieniu. Moim zdaniem, innego rozwiązania niż usunięcie tych odmian i zastąpienie ich innymi zwyczajnie nie ma. Zdaje się, że producent powoli dojrzewa do tej myśli.

Urzędujący w tym samym regionie Mariusz Sienkiewicz (Winnica Sienkiewicz) z niewiadomych powodów do – dających dobre rezultaty – souvignier gris i caberneta coritsa, dosadził frontenaca. A przecież powszechnie wiadomo, że odmiana ta swoją niedojrzałością i lisimi aromatami skutecznie zniechęciła pokaźne grono degustatorów.

Prawdziwą zagadką jest dla mnie przyszłość ubiegłorocznego debiutanta: Winnicy Nowy Młyn (Mazowieckie). To dość duży projekt (ponad 3 ha), a wśród szczepów przegląd straszydeł. Saint pepin, crescent, aurora, leon millot, marquette, swenson red, a na dokładkę north star. Pytani o ten wybór właściciele odpowiadają: „staramy się nie ulegać trendom”. Mam jednak wrażenie, że trendy zadecydują za nich, bo już dziś najlepiej smakują tu wina oparte na jedynej nowoczesnej hybrydzie, czyli solarisie. Powiedziałbym nawet, że wytrawny Solar is Strzyżyk 2022 to bardzo ciekawa propozycja!

Kolejny z debiutantów, Winnica Eco Symfonia z okolic Chełma, też będzie miała pod górkę. Jej niezwykle sympatyczni założyciele postawili m.in. na aurorę, saint pepina i leona millota. Na razie sytuacje ratuje seyval blanc i nieźle poukładane czerwone kupaże, ale i tak winiarnia jest bez szans na dogonienie czołówki. Nowe odmiany konieczne już teraz.

Opamiętanie

Rok temu do powyższego zestawienia zaliczyłem jeszcze kilku innych producentów, którzy dziś są już na szczęście po dobrej stronie mocy. Będąc człowiekiem skromnym, nie próbuję powiedzieć, że do wprowadzenia zmian zmotywował ich mój tekst; raczej była to obserwacja rynku.

Opisywana przeze mnie tydzień temu Kujawsko-Pomorska Winnica Braci Czart, w czasie swojego zeszłorocznego debiutu zaprezentowała wina oparte na odmianach adalmina i swenson red, które w efektowny sposób odstraszały także od ich cuvée. Jakież było moje zdziwienie, gdy kilkanaście dni po publikacji tekstu odebrałem telefon od Jarosława Czarta, który informował, że obie odmiany zostały już jakiś czas temu wycięte. Właściciele nie mieli wątpliwości, że zostali wprowadzeni w błąd przez ówczesnego konsultanta (litościwie przemilczę nazwisko). Szybko okazało się, że na ich parceli bardzo dobrze czują się souvignier gris i riesling. Po szczegóły odsyłam do mojego tekstu.

Wciąż oczekującej na debiut Winnicy Słoneczne Tarasy (aktualnie jeden hektar, ale z możliwością dosadzenia nawet kolejnych dwunastu) nieustająco życzliwie sugeruję, by nie tracić czasu na kompozycję czerwonego wina z zasadzonych tam ronda i regenta. Lubuskie to region, gdzie winorośl szlachetna wydaje się dziś wręcz naturalna.

Namowy kierowane do niewątpliwie udanego projektu, jakim jest Winnica Mozów (okolice Sulechowa), by porzucić produkcję czerwonego wina z léona millota chyba poskutkowały. Dziś w ofercie mają sporo udanych bieli, a nawet ultramłody zweigelt smakuje tu lepiej niż „straszny leon”.

Mam wiele osobistej sympatii do Beaty i Remigiusza Rzeszutków, właścicieli Winnicy Cisowskie Wzgórza, ale ich wina z seyval blanc czy regenta, nie miały szans na przebicie się w tym regionie. Wprawdzie za słowa prawdy Beata w żartobliwy sposób zagroziła mi uduszeniem, ale jednak wina się zmieniły. Sevyal dojrzewa na osadzie, regent w beczce, a w winnicy pojawiły się nowe nasadzenia rieslinga i gewürztraminera. Trzymam kciuki!

Ukraiński gołubok straszył też w dolnośląskiej Winnicy Katarzyna, szczęśliwie jednak nowe pokolenie postanowiło usunąć go na dalszy plan, stawiając na zupełnie inne wina.

Może być lepiej. Albo gorzej

Osobny tekst mógłbym poświęcić sadzeniu seyval blanc tam, gdzie bez problemu odnalazłby się johanniter czy riesling. Całą rozprawkę problemowi stawiania na muskata odeskiego zamiast na muscarisa czy traminera albo wybierania ronda i regenta tam, gdzie są warunki idealne dla zweigelta.

Na szczęście progres wciąż następuje (dowodem na to jest choćby konieczność aktualizacji tego tekstu), a świadomość rośnie. Mimo to apeluję do winiarzy (szczególnie tych in spe) o poszerzanie horyzontów, zdobywanie doświadczenia i wiedzy praktycznej. Podkreślam zwłaszcza ten ostatni aspekt. Przerażające jest, jak wielu z nich przyznaje wprost, że pije wyłącznie własne wina, nie znając nawet tych od najbliższych sąsiadów z regionu. Nic dziwnego, że nie wiedzą później, iż ich własne wyroby nie smakują tak jak powinny.

Do fanów polskiego winiarstwa zwracam się zaś z apelem o bezwzględne namawianie producentów do obrania słuszniejszych kierunków. Jeśli nie nie da się inaczej, to portfelem.

Na koniec pamiętajmy o prostej zasadzie: jeśli w danej lokalizacji radzi sobie jedynie swenson red czy crescent – nie jest to dobra lokalizacja.

Czy masz ukończone 18 lat?

Ta strona przeznaczona jest tylko dla osób pełnoletnich.

Wchodząc na stronę akceptujesz naszą Politykę prywatności.