fot. Christos B. Andriopoulos / Unsplash
Szybka degustacja jest doświadczeniem wina w jego podstawowym gestalcie, „sesyjne” picie go – przeżyciem jego rozciągniętej w czasie narracji; w przybliżeniu: zdjęcie kontra film.
Wojciech Bońkowski MW
Thirassiá ma 9 kilometrów kwadratowych i jest syjamską bliźniaczką Santorini. Obie wyspy rozłączył katastroficzny wybuch wulkanu w XVII wieku przed naszą erą. Thirassiá wygląda dokładnie jak Santorini – składa się z kawałka kaldery opadającego stromym klifem do morza. Na wulkanicznej skale rosną opuncje, figi, oregano i winorośle, pasą się osły, widziałem też zaskrońce, sokoły i zające.
Nie ma tu natomiast ludzi. W sezonie, gdy Santorini jest najbardziej obleganą „destynacją” w całej Grecji, a samoloty lądują co pięć minut, znalezienie pokoju poniżej 250 euro graniczy z cudem – na całej Thirassii mieszka około dwustu osób. W „stolicy” – wiosce Manolás – są trzy sklepiki spożywcze, piekarnia, wulkanizator i cztery kawiarnie dla tych turystów, którzy wdrapią się po 250 stromych schodach. W małej przystani Korfos u stóp klifu – cztery tawerny, które otwierają się w południe i zamykają o osiemnastej, stołują się tu bowiem tylko urlopowicze przybywający z Santorini łodziami na kilka godzin.
Na Thirassii jest zaledwie 30 miejsc noclegowych: dziewięć pamiętających lepsze czasy kwater prowadzi Jimmy, emerytowany kapitan, trzy apartamenty na elektroniczny kod można wynająć przez Airbnb. W klasztorze Kímisis na południowym skraju wysepki dwie wdowy i pop czytają Biblię. Dawny monastyr pod wezwaniem proroka Eliasza jest opustoszały, podobnie jak cerkiew Chrystusa Króla. W kościele Panagiá w wiosce Agriliá od godziny 20 do 22 czynna jest wystawa marmurowych rzeźb studentów Akademii Sztuk Pięknych w Atenach. I to wszystko.
Jakiś czas temu, w sierpniu, zrządzeniem losu spędziłem na tej wyspie tydzień. Działa tu nowa posiadłość Mikra Thira. Jej założyciele – sławni winiarze z Macedonii, Evángelos Gerovassilíou i Vassilis Tsaktsarlis, oraz była enolożka Boutariego Ioanna Vamvakouri – z zapałem opowiadają o niespotykanej możliwości odkrycia zupełnie nieznanego terroir. Wina mają prawo do apelacji PDO Santorini, ale według Ioanny assýrtiko z Thirassii jest mniej aromatyczne, za to głębsze i bardziej skoncentrowane. Mikra Thira z białą etykietą powstaje na razie z gron z Santorini; jest żywe, cytrusowe, mineralne, ostre. Terrasea z etykietą błękitną to grona tylko z Thirassii; rocznik 2020 jest wciąż gęsty od dębu, woskowy, słodki. Nikteri to kompozycja obu wysp, też beczkowana, ale głębsza, pełniejsza.
Wina z Thirassii mają prawo do apelacji PDO Santorini. Tutejsze assýrtiko jest jednak mniej aromatyczne, za to głębsze i bardziej skoncentrowane.
Jutro ma się zacząć winobranie, jestem ostatnim odwiedzającym (wśród i tak nielicznych), Ioanna zatem oddaje mi otwarte wina. Po kwadransie od wyjścia dziękuję jej w duchu, oglądając w spożywczaku zakurzone butelki stołowego rosé sprzed sześciu lat. Przez mój samotny tydzień na Thirassii mam zatem coś przyzwoitego do picia. Sączę pomału, ze szklanki (w kwaterach Jimmy’ego nie ma kieliszków), siedząc na tarasie z widokiem na kalderę, smaganym szalonym wiatrem meltemi, który przewraca butelki i porywa parasole. Niesiona przezeń znad morza słona wilgoć jest dokładnie tym smakiem, jaki powtarza się we wszystkich winach z Santorini.
Amatorzy często dziwią się profesjonalnym degustatorom: jak to możliwe – ocenić wino po jednym łyku, nawet go nie przełykając? Dobrze wytrenowany, jak to się kiedyś mówiło, kiper oceni wino tak samo po pierwszym i dwudziestym łyku, ale oczywiście całkiem innym doznaniem jest wypicie pół butelki – wielokrotne odczucie faktury na podniebieniu, alkoholowego ciepła, ewolucji aromatów. Szybka degustacja jest doświadczeniem wina w jego podstawowym gestalcie, „sesyjne” picie go – przeżyciem jego rozciągniętej w czasie narracji; w przybliżeniu: zdjęcie kontra film.
Możliwe są też inne kombinacje: powrót do tej samej butelki na drugi dzień, ponowne spróbowanie tego samego wina z innej butelki, po miesiącu; odmienne temperatury, kieliszki, połączenia kulinarne, fazy kalendarza biodynamicznego. Na końcu te wszystkie podejścia składają się na poznanie danego wina: znam tego szampana, tamto bordeaux bardzo dobrze.
Na Thirassii spotkało mnie wszakże coś zgoła innego. Przez tydzień byłem tylko ja i te trzy butelki z Mikra Thira. Słońce co dzień wstawało o szóstej, a gdy przesunęło się ponad mój wietrzny taras, nalewałem sobie do tej samej szklanki. Pierwszego dnia było wyjątkowo upalnie, na szczęście lodówka Jimmy’ego dobrze mrozi; wlewałem w siebie mineralny chłód z prawdziwą lubością.
Drugiego dnia w Korfos przycumował duży żaglowiec, przyglądałem się z oddali kilkudziesięciu Amerykanom jedzącym krewetki w tawernie. Terrasea wydała mi się ponownie zbyt słodka, za to Nikteri osiadło już pełnią brzoskwini w beczkowym fotelu i piło się doskonale.
W środę poszedłem na piechotę do klasztoru, potem pływałem w chłodnym, zacienionym jeszcze morzu i wróciłem na taras bardzo spragniony; biała etykieta w swej prostocie wydała mi się wyjątkowo apetyczna.
Piątek był melancholijny; porywy meltemi na chwilę ustały, jakby wiatr chciał mi powiedzieć: wiem, co czujesz. Tego dnia dopiłem ostatni łyk każdego z win, w tej samej kolejności co w poniedziałek, żegnając się jak ze starymi przyjaciółmi.
Nie powiem, żebym zmienił o nich opinię; po pięciu dniach powtórzyłbym to, co zanotowałem, próbując ich w winiarni. Ale przecież wydarzyło się coś istotnego. W odróżnieniu od tysięcy win próbowanych w ciągu roku, te trzy z Thirassii prawdziwie uwewnętrzniłem, tak jak to czynimy z ulubioną muzyką, słuchaną po tysiąckroć, aż już nie potrzebujemy słyszeć jej z głośników: jest w nas, rozbrzmiewa w głowie. Towarzyszyliśmy sobie w tej dziwnej wyprawie (w czasie, nie przestrzeni), aż stały się znajome jak znoszone buty, których stopa nawet nie czuje: przedłużeniem ciała. Wrośliśmy w siebie, aż staliśmy się jednością, na zawsze częścią siebie – ja i wino.