Skip to content Skip to footer

#Wywiad: Philip Moulin. Na tropie nowoczesnych fałszerzy wina

fot. Pablo Martinez / Unsplash

Hologramy, wiek papieru etykiety, ale i osadu w butelce – te i wiele innych czynników badają winiarscy detektywi, o czym opowiada Philip Moulin, fine wine quality & authentication manager w londyńskiej firmie importerskiej Berry Bros. & Rudd.
rozmawia Sławomir Sochaj
Philip Moulin / fot. Berry Bros. & Rudd
Jak wygląda pana praca?

Tak naprawdę większość czasu spędzam przy biurku. Zarządzam zespołem osób, które są wyszkolone do badania jakości i autentyczności win. Codziennie dostają listę win z konkretnych krajów i od konkretnych producentów, które musimy zbadać, zanim butelki trafią do sprzedaży. W tym sensie głównym celem grupy jest chronienie naszej reputacji. Moim zadaniem zaś jest zadbanie, by robili to dobrze i wiedzieli, na co zwrócić uwagę.

Proces badania wina przypomina układankę – pewne elementy wydają się podejrzane, a inne nie, więc musisz iść kawałek po kawałku, aż wyłoni się z tego pełny obraz. Może się okazać, że jakaś nieprawidłowość bierze się stąd, że dana partia od producenta była przeznaczona na inny rynek, a omyłkowo trafiła na nasz. My musimy sprawdzić, dlaczego nie wszystko wygląda tak, jak powinno.

Analiza butelki pod kątem ewentualnych fałszerstw to jedno, ale tu chodzi też o kontrolę jakości, która jest ważną częścią mojej pracy. W naszych czasach kolekcjonerskie wina muszą być w idealnym stanie, co wynika głównie ze sporego wzrostu cen w ostatnich latach. Nie brak też klientów, którzy są zamożni, ale niekoniecznie wiedzą, na jakie defekty w butelce zwrócić uwagę. Moim zadaniem jest zrobienie tego za nich i upewnienie się na przykład, że w dobrym stanie są etykiety i kapturki. Robię to, spędzając sporo czasu w jednym z naszych londyńskich magazynów.

Czy tropienie defektów wymaga specjalistycznej wiedzy? Czy trzeba znać wszystkie grand cru Burgundii?

Wiedza zdecydowanie pomaga. Mamy tu do czynienia z winami kolekcjonerskimi, często bardzo drogimi. Trzeba posiadać wiedzę na temat klasycznych regionów winiarskich Francji, północnych Włoch, USA czy Australii. Zacząłem tę pracę, bo byłem zorientowany w tym, jak powinny wyglądać kapturki i etykiety. Żeby odkryć fałszerstwo, musisz wiedzieć, jak wyglądały w różnych okresach etykiety z różnych châteaux, jak starzeje się papier, z którego są zrobione (różni producenci używają różnego papieru). Potrzebujesz też bardzo szczegółowej wiedzy dotyczącej tego, na jakie detale sfałszowanych etykiet zwrócić uwagę.

Możesz się tego nauczyć od kogoś, kto pokaże ci dwie butelki – jedną oryginalną, drugą fałszywą. Ich porównanie to jedna z najważniejszych, a jednocześnie najtrudniejszych rzeczy w tej pracy. Nie każdy ma dostęp do win, o których rozmawiamy, a przecież nie nauczysz się, jak rozpoznać podróbkę Château Haut-Brion 1989, dopóki nie wiesz, jak wygląda oryginał. Ja mam ten komfort, że dysponujemy butelkami kupionymi en primeur jeszcze w latach 90. XX wieku, co pozwala mi porównać je z tymi, które przechowują u nas nasi klienci. W tej pracy możesz dojść do czegoś tylko poprzez fizyczny ogląd i stopniową naukę. Mnie ciągle zdarzają się sytuacje, w których nie mam stuprocentowej pewności, ale trzeba być na tyle kompetentnym, by przyznać, że nie jesteś całkiem pewny, powiedzieć klientowi o konkretnych wątpliwościach, stwierdzając, że nie są wystarczające, by uznać wino za fałszywe, ale też uniemożliwiają jego sprzedaż.

Jak rozumiem, badanie oryginalności win dotyczy głównie butelek przechowywanych u was przez klientów, a nie tych, które sami kupujecie bezpośrednio od producentów?

Tak, to bardzo ważne rozróżnienie. Częścią naszej działalności jest przechowywanie win kupionych gdzie indziej przez naszych klientów. Pozwalamy im też – zgodnie z określonymi regułami – sprzedawać te wina na naszej internetowej giełdzie BBX, która stanowi teraz bardzo dużą część naszego biznesu. Z tego powodu dokładnie sprawdzamy wszystkie butelki, jakie do nas trafiają, nie tylko te, które sami sprzedajemy. Wszystkie butelki są fotografowane i badane przez mój zespół. Zakładamy, że wino, które kupujemy bezpośrednio od producentów, powinno być w porządku, ale szczegółowo badamy wszystko inne, co trafia do naszego obiegu.

Jakiego sprzętu używa winiarski detektyw?

Przede wszystkim latarek diagnostycznych LED do wykrywania holograficznych plam na etykietach oraz badania osadu. Bardzo trudno sfałszować osad. Jeśli na etykiecie deklarowany jest stary rocznik, a osad jest młody, wiemy, że coś jest nie tak. Używamy także ręcznego szkła powiększającego (zwanego również lupą jubilerską), które jest bardzo przydatne i tanie, więc każdy kolekcjoner może je mieć w domu. To narzędzie pozwala nam określić jakość wydruku i wiek papieru.

Do bardziej wnikliwej analizy używamy mikroskopu cyfrowego, który można mieć dzisiaj za 40 funtów. Trzystukrotne powiększenie wydruku może powiedzieć naprawdę wiele o papierze, tuszu itp. Używamy też światła ultrafioletowego do badania hologramów wykorzystywanych przez niektórych bordoskich i burgundzkich producentów. Dobrym przykładem jest Pétrus, który ma kilka hologramów na etykiecie. Pierwszą rzeczą, jaką robimy z butelką Château dʼYquem, jest również sprawdzenie hologramów. Ale korzystamy także z mniej wyrafinowanego sprzętu, np. zwykłych linijek do mierzenia długości kapturków oraz wymiarów etykiety lub odległości etykiety od dna butelki. Niedawno zaczęliśmy też ważyć butelki.

Czy zdarzają się fałszerstwa tak toporne i naiwne, że chce się panu śmiać?

Może śmiech nie jest najlepszym określeniem, jeśli chodzi o te sytuacje, ale zdarza nam się natrafić na szkolne błędy. Mamy ciągle butelki Château Latour à Pomerol 1961 pochodzące z aukcji w Hongkongu, które okazały się dziełem Rudy’ego Kurniawana. Sama etykieta nie jest zła, podobnie jak tusz i jakość wydruku, ale pojawia się literówka we francuskim słowie imprimé, zamiast którego widnieje impriné. Kurniawan wydrukował etykietę z tym samym błędem dziesiątki razy. Byłem szkolony przez Maureen Downey, jedną z największych ekspertek w kwestii fałszowania win na świecie, która doradzała FBI w trakcie śledztwa dotyczącego Kurniawana. Powiedziała mi, że ta butelka to jedna z wczesnych prób Rudy’ego, taki wczesny rudy, trochę jak wczesny van gogh (śmiech).

Czy fałszerstwa są dzisiaj bardziej wysublimowane niż w erze Kurniawana?

Tak myślę. Rudy pracował w domu, sam robił etykiety i mieszanki, sam korkował wina. Dzisiaj jest więcej win, pochodzących głównie z Włoch, za którymi stoją zorganizowane grupy przestępcze. Jakość ich etykiet jest dużo wyższa. Tych fałszerzy nie interesują stare roczniki, takie jak Mouton 1945, podrabiają bieżące roczniki topowych włoskich i francuskich producentów, w bardzo dużych ilościach.

Czy ma pan na myśli włoską mafię?

Tego nie wiem, ale są to zorganizowane grupy, których działalność bada regularnie Interpol. Kimkolwiek są, są bardzo dobrze wyposażeni w wyspecjalizowaną technologię. Jakość butelek i kapturków jest bardzo wysoka. Mając w ręku oryginał i podróbkę, trudno dostrzec różnicę. Potrzebujesz szkła powiększającego, aby zobaczyć coś niepokojącego.

Dzisiaj przydaje się też ważenie butelek. Na szczęście fałszerze nie mogą wydać zbyt wiele na butelkę czy etykiety. Gdyby wydawali tyle, co DRC, ich marża nie byłaby wystarczająca. Dlatego celem przestępców jest zrobienie maksymalnie dobrej kopii bez wydawania dużych pieniędzy. Kupią oczywiście dobrej jakości butelkę, ale nie będzie już ważyć tyle samo ani nie będzie miała tej samej grubości co oryginał.

Jakie to są wina? Barolo, supertoskany?

Tak, przede wszystkim barolo, ale większym wyzwaniem są supertoskany. Nie dlatego, że są droższe – mogą być nawet tańsze od topowych barolo – ale są produkowane w znacznie większej ilości. Natykamy się dosłownie na palety sfałszowanych supertoskanów. Podejrzewamy, że przedostają się do Unii Europejskiej przez Szwajcarię.

Skąd pochodzi najwięcej sfałszowanych butelek? Z Chin?

Nie widzimy jeszcze w Europie zbyt wielu sfałszowanych win pochodzących z Chin. Pewnie jest kwestią czasu, kiedy do nas trafią. Dziś tamtejsze fałszywki zalewają głównie Daleki Wschód. Są to zazwyczaj podróbki znanych i popularnych win, takich jak Penfolds. W przypadku Europy źródłem numer jeden są Włochy.

Czy wie pan, ile fałszywych win jest dzisiaj w sprzedaży?

Szczerze mówiąc nie. Kiedyś było to pytanie, które bardzo często słyszałem, ale straciłem już rachubę. Wiem na pewno, że nie jest to 25 proc., jak można czasem usłyszeć. Przyjmujemy ogromne ilości wina i natrafiamy na bardzo mało podróbek. Nie mogę stwierdzić, że ich nie ma, ale w porównaniu z ilością kolekcjonerskich win w Europie to bardzo skromny ułamek. Nawet gdyby to był jeden procent, to byłby duży problem, ale myślę, że skala jest jeszcze mniejsza.

Nie znaczy to, że kolekcjonerzy nie mają się czego obawiać. Powinni kupować od sprzedawców, którym absolutnie ufają i mogą podejrzane wina zwrócić. Dzisiaj na rynku świadomość problemu jest zresztą znacznie większa niż 10 lat temu. Nie znaczy to jednak, że liczba sfałszowanych win maleje. Mamy coraz więcej podróbek młodych roczników produkowanych na dużą skalę, więc może być tak, że w rzeczywistości liczba podróbek rośnie. Wiele zależy od tego, jak skuteczna będzie policja i Interpol we Włoszech. Jeśli słabo – może nas zalać powódź podróbek.

Jak ludzie reagują, kiedy dowiadują się, że ich wina to podróbki? Czy to pan ich o tym informuje?

Tak, zazwyczaj mnie przypada ta rola. Reagują bardzo różnie. Jest jedna szczególna grupa ludzi – entuzjastycznych kolekcjonerów, najczęściej bardzo zamożnych – którzy potrafią naprawdę się zezłościć. Czasami są wtedy źli na mnie (śmiech). Mówią: „To absolutny nonsens! Nie mogłem kupić sfałszowanego wina! To śmieszne!”. Dopiero po czasie powoli uchodzi z nich gniew i zaczynają rozumieć, że to nie moja wina. Odkryłem, że bardzo dobrze jest powiedzieć na początku takiej rozmowy: „W porządku, na pewno możemy to jakoś rozwiązać”. Zdarzają się też ludzie, którzy są wdzięczni, że ktoś zajął się tym problemem, a nawet są zafascynowani i chcą wiedzieć o fałszerstwie jak najwięcej.

Czy degustuje pan te podróbki?

Bardzo rzadko, ale zdarza mi się. Najczęściej wracają do dostawcy albo są przesyłane do producenta. Poza tym należy degustować je bardzo ostrożnie, bo nigdy nie wiadomo, co jest w środku. Zdarzyło mi się jednak spróbować kilku. Są zazwyczaj pijalne. Było tylko jedno, które było naprawdę dobre, choć oczywiście nie tak dobre, jak powinno być.

Czy masz ukończone 18 lat?

Ta strona przeznaczona jest tylko dla osób pełnoletnich.

Wchodząc na stronę akceptujesz naszą Politykę prywatności.