Skip to content Skip to footer

Suchość

fot. Mark Eder / Unsplash

Zwykle jemy i pijemy to, co się w danym miejscu je i pije. Schody zaczynają się, gdy zapalony enoalkobirroturysta trafi do miejsca suchego. Nie mam tu na myśli warunków pustynnych lecz prohibicyjne.
Kuba Janicki

Milczącym założeniem tekstów traktujących o dopasowywaniu wina i jedzenia, jest pewna odrealniona wizja wszechdostępności. Udzielający porad sommelier czy dziennikarz sięga ku swym wspomnieniom czy skojarzeniom i dzieli się nimi szczodrze, kompletnie nie przejmując się praktycznym wymiarem wyzwania, jakie stawia przed odbiorcą. Kiedy napiszę, że do jagnięcych kotletów z rusztu świetnie nada się, powiedzmy, tureckie wino z odmiany papazkarası, w ogóle nie zaprzątam sobie głowy logistyką: gdzie, kiedy i jak miałby ktoś, pragnący skorzystać z mojego pomysłu, zaopatrzyć się w tureckie wino. Gdybym o tym myślał, prędko doszedłbym wszak do wniosku, że to właściwie awykonalne i tym samym poczuł zmuszony do zmiany tej jakże oryginalnej, zaskakującej i udowadniającej me winiarskie obycie rekomendacji. A tego przecież nie chcemy.

W sezonie wakacyjnym wyzwanie to nabiera dodatkowego wymiaru. Zwykle – i to jest bardzo słuszne i piękne – jemy i pijemy to, co nam dają, czyli to, co się w danym miejscu je i pije. Schody zaczynają się, gdy zapalony eno- czy też szerzej, enoalkobirroturysta trafi do miejsca suchego. Nie mam tu oczywiście na myśli warunków pustynnych – choć one nabywaniu wina i innych trunków też raczej nie sprzyjają – lecz prohibicyjne. Problem ten w mniejszym stopniu dotyka turystów masowych, którzy w hotelach all-inclusive dzięki kolorowym opaskom na przegubie przez cały dzień popijać mogą tego samego rozwodnionego drinka pod różnymi nazwami. Bardziej – tych, którzy prywatnie czy zawodowo odkrywają bezalkoholowe kręgi kulturowe na własną rękę. Że zagadnienie to niebłahe, świadczyć może choćby znakomita, osobista proza brytyjskiego pisarza, autora głośnego Przeznaczenia, Lawrence Osborna. Nieprzetłumaczona, niestety, na polski książka The Wet and the Dry. A Drinker’s Journey opisuje – z męskiego, nieco melancholijnego, samoświadomego i solidnie unurzanego w alkoholu punktu widzenia – trudy, na jakie narazić się trzeba, żeby wysączyć lub golnąć sobie jednego w najbardziej suchych miejscach świata, przede wszystkim w stolicach krajów muzułmańskich. W szerszym planie to dla autora punkt wyjścia do refleksji o konsekwencjach tej cywilizacyjnej różnicy, ale bezpośredni język, w jakim relacjonuje swe przygody sprawia, że wystarczy odrobina procentowej empatii, by odnieść do siebie ciężar jego doświadczeń. Empatii oraz wspomnień.     

„Sześćset tysięcy ludzi i ani jednego baru. To gotowy przepis na szaleństwo.” – czytam u Osborna o indonezyjskiej Surakarcie i przed oczami staje mi nocne szaleństwo gigantycznego targowiska Dżami al-Fana w sercu Marrakeszu, orgia nęcących-choć-ryzykownych ulicznych przekąsek, garnki ślimaków, tanjia, czyli duszona przez noc w zaplombowanej ceramicznej urnie, w popiołach z publicznej łaźni owcza głowa, a zwłaszcza jej oko, które, ku memu zdziwieniu, okazało się mieć w samym środku kulkę twardą jak dziób ośmiornicy, a wszystko to ekstatycznie spożywane i z wysiłkiem trawione bez grama alkoholu w sierpniowym gorącu aż do chwili, gdy protesty wewnętrznego głosu stały się zbyt głośne i w czterdziestostopniowym upale wyruszyłem ze swojego riadu na kilkukilometrową pieszą pielgrzymkę do słynnego hotelu La Mamounia, by wreszcie, wreszcie wypić martini dry w barze noszącym dziś imię swego stałego gościa, niejakiego Winstona Churchilla.

Dlaczego koktajl, a nie piwo lub wino? Ponieważ podróżowałem sam, a, by znów odwołać się do Lawrence Osborna, „piwo i wino są dla przyjaciół, a destylaty dla pijących samotnie”. I znowuż w innym miejscu: „Produkty fermentacji ekscytują, napełniają optymizmem i żądzą; destylaty czynią cię posępnym, sceptycznym i wycofanym”. Właśnie tego potrzebowałem wtedy w przestronnej, otoczonej lustrami, klimatyzowanej sali baru Churchill – złapać dystans do Dżami al-Fana, Marrakeszu, świata i samego siebie.

Pamiętajmy jednak, że nie tylko kraje muzułmańskie potrafią zaskoczyć enoalkobirroturystę. Nawet wewnątrz naszego kręgu kulturowego alkohol bywa reglamentowany – wie to każdy, kto próbował kupić wieczorem piwo w Norwegii. To przypadek skrajny, Skandynawia pije na umór, upojenie jest dla ludzi północy – jak zauważa Osborn – celem samym w sobie, nie zaś mniej lub bardziej przyjemną konsekwencją. Te subtelne rozróżnienia – podobnie jak desperackie, nieskuteczne prohibicje, permanentna częściowa skandynawska czy pamiętna całkowita amerykańska – dotyczą jednak, i do tego dążę, przede wszystkim Zachodu, pijącego od kołyski do grobowej deski. Humphrey Bogart miał kiedyś powiedzieć, że świat jest po prostu o trzy drinki do tyłu. Mylił się częściowo – nie cały świat, tylko ten nie-nasz.

Sięgam znów do pamięci, by wyciągnąć z niej podróż do Indii – jedyną w moim życiu, podczas której po niezliczonych dniach żywienia się miejscowym jedzeniem rozpłakałem się ze szczęścia na widok pizzerii Domino’s i po której został mi do hinduskiej kuchni trwały uraz, nie na poziomie mentalnym, lecz gdzieś głębiej, w samym biomie. Jedynym sposobem, by przetrwać, była szklanka whisky po śniadaniu i mozolne, całodzienne obłaskawianie miliardów zamieszkujących moje wnętrze mikroorganizmów kolejnymi buteleczkami piwa Kingfisher i kieliszkami miejscowego chenin, przywołującego na myśl nalewkę na zardzewiałych gwoździach. Nie pomyślałem tylko o jednym – że w związku ze zbliżającymi się wyborami Indie, kraj o zupełnie innej relacji do alkoholu, wprowadzą porę suchą, najpierw codziennie od zmroku, a potem, o czym dowiedziałem się bez uprzedzenia i bez żadnych zapasów, wracając z plaży, na pełne cztery okołowyborcze dni. Ratunek przyszedł w postaci jednego z ostatnich zapewne aktów przyjaźni ze strony Rosji – sprzedawanego spod lady, w reakcji na skomplikowany zestaw min i chrząknięć piwa w prowadzonym przez rosyjskich emigrantów barze.

Spisuję te uwagi i wspomnienia w trzech celach. Pierwszy jest oczywisty – to ostrzeżenie. Drugi to pouczenie o względności rzeczy świata tego – czasem wszystkie tureckie wina z odmiany papazkarası, barola, barbaresca i milky stouty gdzieś tam oddalibyśmy za szklankę schłodzonego piwa tu i teraz. Trzeci cel zaś, zdefiniowany przez Osborna, to autorefleksja. Co styczność ze społeczeństwami i kulturami o zgoła innym stosunku do alkoholu mówi nam o nas samych?

Czy masz ukończone 18 lat?

Ta strona przeznaczona jest tylko dla osób pełnoletnich.

Wchodząc na stronę akceptujesz naszą Politykę prywatności.