fot. Roman Volkov / Unsplash
Wielkie odkrycia wśród niszowych szczepów zdarzają się rzadko – ale majorkańskie giró ros i piemoncka nascetta z pewnością do nich należą.
Sławomir Sochaj
Do winiarni Toniego Gelaberta wybrałem się taksówką. Kierowca, weteran majorkańskich dróg, poczuł się na wąskiej piaszczystej szosie nieswojo. Powiedział, że jedzie tędy po raz drugi w życiu, ale pierwszy raz za dnia. Na miejscu przywitał mnie widok prostej budowli otoczonej przez pojedyncze palmy i kilkuhektarową winnicę. Toni siedział przed wejściem przy stole tak małym, że przypominał stolik szachowy; miejsce naprzeciwko było wolne. Gestem szachisty zaprosił mnie, bym usiadł, jakby chciał powiedzieć: spróbuj mnie pokonać, a zaproszę cię do środka.
Z początku wyczułem w jego głosie rezerwę, spowodowaną najpewniej tym, że rzadko zaglądają do niego dziennikarze z naszej części Europy. Jego winiarnia nie sprawiała wrażenia tłumnie odwiedzanej przez enoturystów. Później dowiedziałem się, że nie zaglądają tam czołowi hiszpańscy krytycy, a na winiarskich konkursach częściej brylują wina jego brata Miquela. Nie odwiedzają Toniego także goście luksusowego kompleksu tenisowego Rafaela Nadala, znajdującego się raptem cztery kilometry dalej, na obrzeżach Monacoru. Sam Rafa, najsłynniejszy syn tego miasta, też nigdy tu nie zajrzał; ponoć nie jest wielkim fanem wina.
Świat nie bardzo interesuje się winami z Balearów, a jeśli już, to najbardziej eksportowymi markami, takimi jak Ánima Negra czy 4 Kilos. Ale Toni ma coś, czego tamci nie mają – jest kustoszem starej endemicznej odmiany giró ros, którą ocalił przed laty od zapomnienia. Dziś wielu uważa ją za najbardziej perspektywiczny szczep na wyspie, a Toni bez wahania porównuje go do najlepszych białych odmian świata. Z równie śmiałymi sądami spotkałem się w wielu regionach, najczęściej tych na dorobku, ale ten akt wiary zabrzmiał u Toniego inaczej – nie jak buńczuczna przechwałka, ale jak wyznanie uczuć wobec odmiany, którą uratował. Najpiękniejszym wyrazem tej miłości jest Torre des Canonge, jego flagowa interpretacja giró ros. Próbując jej tamtego upalnego dnia, miałem wrażenie, że jestem w centrum winiarskiego wszechświata.
Ileż to razy, pchany kolekcjonerską nadzieją, ostrzyłem sobie zęby na wino z niszowego szczepu, które okazywało się klapą, albo – w najlepszym wypadku – niewiele różniło się od solidnych interpretacji popularnych odmian. Torre des Canonge sprawiło jednak, że ciarki przeszły mi po plecach. Nie dlatego, że bije na głowę wybitne rieslingi czy albariño, ale dlatego, że łączy znane mi elementy – nuty miodu, pomarańczy, suszonych owoców i dębu, lekką taninę i wyrazistą kwasowość – w niespotykaną konstelację. Poruszyło strunę, o której istnieniu nie wiedziałem.
Toni poczęstował mnie też swoim Son Fangos, w którym dominuje prensal, inny biały endemit z Majorki, a także doskonałym kupażem Illenc, pokazującym klasę lokalnego szczepu callet. Obydwa były świetne, ale ukąszony przez giró ros, nie potrafiłem już zachwycić się niczym innym.
W kolejnych tygodniach nie mogłem odmówić sobie m.in. verdoncho, rzadkiej odmiany z La Manchy, a także japońskiego pét-nata ze starej amerykańskiej hybrydy delaware, którą w ciemno wziąłem za chardonnay. Los podsunął mi także pod nos róż od baskijskiej bodegi Astobiza z Txakoli de Álava, zrobiony z odmian ondarrabi zuri i ondarrabi beltza (o ile ta pierwsza jest znana najbardziej zagorzałym fanom hiszpańskich win, o tyle druga, spokrewniona z cabernet franc, to kompletna nisza, uprawiana na kilkunastu hektarach w Kraju Basków i na jednym hektarze w Chile). Polubiliśmy się od razu, ale już bez ciarek na plecach.
Będąc chwilę później w Piemoncie, codziennie wyczekiwałem wieczora – wtedy, po degustacji nebbiolo, mogłem się wreszcie napić nascetty. Ta bardzo zasłużona dla Langhe odmiana też niemal wyginęła; punktem zwrotnym okazała się degustacja w 1993 roku, kiedy Elvio Cogno wspólnie z innymi winiarzami i dziennikarzem Armando Gamberą, otworzyli kilka butelek z rocznika 1986 i przeżyli objawienie. Mimo że od tamtego czasu upłynęło już ponad 20 lat, nascetta wciąż uprawiana jest na zaledwie 20 hektarach, głównie w Novello. Zasługuje jednak na znacznie więcej, bo jej nuty akacji, rumianku, dojrzałych owoców i ziół w połączeniu z żywą kwasowością także pozwalają odkryć zupełnie nowe konstelacje na mapie winnego kosmosu.
Na pozór w zabawie polegającej na wyszukiwaniu kolejnych osobliwości chodzi o podboje i winiarskie libido. Ale może tak naprawdę ważne jest coś skrajnie przeciwnego i bardziej perwersyjnego w naszych czasach – iluminacja. Może poszukujemy wciąż nieznanego nie po to, by z satysfakcją zapełniać nasz feed na Instagramie kolejnymi nazwami, ale by w końcu zaniemówić i znaleźć drzwi do nowego wymiaru. Może wszystkie giró ros i nascetty tego świata istnieją nie po to, by nas mamić, że dzień dzisiejszy różni się od wczoraj, ale po to, by naprawdę wytrącić nas z codzienności?