fot. Aaron Huber / Unsplash
Za klasykę uchodzą te dzieła literatury i sztuki z wszelkich okresów historycznych i w różnych stylach, które uznawane są za doskonałe. Tęgie umysły nie rozwikłały jednak do dziś podstawowej kwestii: co decyduje o wejściu dzieła do kanonu klasyki?
Ewa Rybak
Podobnie jest z samochodami, bo choć istnieją mniej lub bardziej precyzyjne definicje oldtimerów i youngtimerów, to jednak sama kolekcjonerska wartość motoryzacyjnego dzieła nie wystarczy, by uznać je ze wysoce pożądanego klasyka.
Wino ze swoim walorem spożywczym można uznać za sztukę użytkową, jak samochody, fotele czy torebki; w emocjach, które budzi, przesuwa się jednak w pobliże sztuki wysokiej na podobieństwo doskonałej literatury czy malarstwa. A na pewno może to zrobić, czego doświadczył lub doświadczy każdy wielbiciel wina, czego bardzo mu życzę.
O klasyczności wina, jak podpowiadają logika oraz intuicja, decyduje jego trwanie w czasie, czytelność smaku, powab akceptowany przez pewną masę krytyczną, która z kolei musi cechować się elementarnym winiarskim obyciem. Dlatego trwałe, wieloletnie marki o stabilnej pozycji na rynku, masowym odbiorcy, ale jednak niespełniające techniczno-emocjonalnego, tylko trochę uchwytnego kryterium „wielkości”, nigdy klasyką się nie staną. Jacob’s Creek, J.P. Chenet, Gato Negro, Mumm – rozsiadły się w naszej świadomości, ale musi im wystarczyć popkulturowy kawałek tortu. Sam jego blat, choćby najgrubszy, ale zawsze bez kremu uznania, którym wypełnia się definicja klasyki, nawet jeśli jej ramy są nieprecyzyjne.
Można by pomyśleć, że pierwszym krokiem na drodze do klasyki jest porządna awangarda i że całą resztę zrobi za wino po prostu czas. W tym sensie każda awangarda ma równą szansę na awans do klasyki. Joško Gravner, którego sami chętnie nazwaliśmy „odkrywcą pomarańczy” w numerze sprzed czterech lat, nie projektował swoich win na klasyki. Nie mógł być pewien, że długa maceracja, bursztynowy kolor, piaszczysta tekstura będą tym, co zostanie przyjęte na początek ze zdziwieniem, ale wkrótce z uznaniem.
Dziś Joško Gravner jest twarzą trendu win pomarańczowych, który został podchwycony dwutorowo – i przez konsumentów, i przez producentów, i który ostatecznie stał się nurtem ugruntowanym, szanowanym i pożądanym. Ktoś mógłby powiedzieć, że istotą awansu do klasyki jest niesienie wielkich wartości. W przypadku Gravnera wartością byłoby odkurzenie tradycji amfory, w istocie – nowa i zrozumiała interpretacja kvevri. Glina jest zresztą retro, a retro budzi sentymenty i zawsze się znajdzie masa krytyczna, która je polubi i przytuli z rozrzewnieniem.
Jednak, aby wino stało się klasykiem, nie musi nieść wartości i resentymentu, może wartość stworzyć od zera. Świat wina jest pełen współczesnych klasyków, dawnych awangardzistów, którzy nie mieli do dyspozycji bajerów typu tradycja, dorobek, mocna pozycja regionu czy stylu. Przykładem może być Penfolds i linia Grange, mająca dziś bezdyskusyjny status kultowej, ale siedemdziesiąt lat temu – to dla wina przecież jak mrugnięcie okiem – szokowała.
Jej twórca, Max Schubert, był zresztą długo szeregowym pracownikiem wielkiej winiarskiej fabryki, ale pasja pchała go wyżej, a europejskie wojaże rozbudowały winiarską intuicję – dokonał wybitnej adaptacji sztuki winiarskiej Bordeaux w warunkach południowej Australii. Grange, w przeciwieństwie do innych klasyków Nowego Świata, nie jest nawet winem z pojedynczej winnicy czy parceli, miejsce nie definiuje jego wielkości. Ewoluuje z każdym rokiem zarówno pod względem ilości produkowanych butelek, jak i składu procentowego kupażu. O dołączeniu do grona klasyków zdecydowała niebywała intuicja winiarza, której emanacja w winie jest czytelna dla odbiorców. To sztuka przez wielkie S, nie mam wątpliwości, że każdy się z tym zgodzi.
Awangarda może albo zniknąć, albo stać się klasyką i w tym sensie jest zawsze skazana na filozoficzną porażkę.
Awangarda to jednak za mało, bo często jest ona chwilową pożywką dla snobów lub przedstawicieli branży winiarskiej, pozostając tworem wsobnym o krótkim życiorysie. Taki chwilowy rozbłysk nie jest skuteczną bronią w walce o wielką widoczność – podstawę masowego kultu. Awangarda może albo zniknąć, albo stać się klasyką i w tym sensie jest zawsze skazana na filozoficzną porażkę. Czy możecie być wiecznymi awangardzistami, producenci offowych pét-natów? Czy jesteście gotowi na to, żeby wasze mętne bąble o trudnym smaku stały się klasyką? Czy wy, naturaliści, potraficie położyć pod gilotyną rewolucyjne hasła, które dziś są waszym napędem, ale jutro nim nie będą, i zrobić z nich kapitał w walce o trwałość, powszechność, masowe uznanie? Bo jeśli awangarda ma przetrwać, musi stać się klasyką. Jeśli się nią nie stanie, nakarmi snobów, wiecznie głodnych nowego, a potem zepchnie ją w zapomnienie nowa awangarda, jeszcze lepsza i jeszcze bardziej śmiertelna.
Kto więc tworzy klasykę? My, konsumenci. Codziennie decydujemy o tym, co zasługuje na uznanie, co żyje chwilę, bo jest zbyt nieczytelne lub, na wzór fast foodu czy fast fashion, zbyt płytkie i za mało imponujące, by zawracać sobie głowę na dłużej niż jeden sezon. To my kupujemy płaszcz na lata, bo jest zrobiony porządnie, nie szokuje, ale i nie nudzi, kosztuje dużo, ale nie pozbawia nas chleba czy zupy. To my dziś wypijemy kieliszek wina i stwierdzimy, czy zrobił na nas wrażenie, czy jest przebłyskiem czyjegoś geniuszu, czy zmanipulowanym komunikatem, któremu nie ufamy. Czy zostaniemy z nieuchwytnym wrażeniem obcowania z czymś wielkim? I czy będzie nas wielu, bo klasyka jest dla wszystkich? Pijcie i decydujcie.