fot. Irena Kafala / Unsplash
Poszukiwanie absolutnego wina wśród milionów butelek na całym świecie jest jak szukanie igły w stogu siana. W wielu stogach: w apelacjach, krajach, regionach.
Ewa Rybak
Prom relacji Paros – Tinos przybija do portu wczesnym wieczorem. Wyspa jest w lipcu gorąca i wietrzna jednocześnie. Chora – główne miasto Tinos – dosyć tłoczna i żywa, pełna naprawdę dobrych restauracji, z długą nadmorską promenadą, zdolną pomieścić turystów, którym nie wystarcza lub których męczy Mykonos, położona w odległości wzroku mekka imprezowiczów i celebrytów. W dynamicznym krajobrazie Tinos raz po raz wyrastają duże i zdobne gołębniki, zaszłość z czasów weneckiej przynależności, utrwalony już symbol wyspy. Mieszkańcy rozpierzchli się pośród kilkudziesięciu wiosek i kilkuset kościołów – ciężko mieć na tinoskiej ziemi wrażenie przeludnienia.
Tinos miała być wyczekiwanym przystankiem w letnim maratonie po kilku dniach spędzonych na promach w podróży od jednego do drugiego kawałka cykladzkich lądów, na które schodziliśmy dosłownie na kilka godzin i napychaliśmy ciasny worek czasu zbyt dużą ilością zajęć i win. Odpoczywaliśmy na pokładzie, popijając chłodne wino z termosu. Prom zdawał się płynąć bez końca.
Tinos miała być wyczekiwanym przystankiem po kilku dniach spędzonych w podróży. Okazała się winiarską Kolchidą.
Była na pewno lipcowa środa. W skwarze i wietrze, w oślepiającej bieli greckich murów, otworzyliśmy 10+12 Domaine de Kalathas, jedynego producenta, z którym – wiedzieliśmy to już – nie uda nam się spotkać podczas krótkiego pobytu na wyspie. I tu powtórzę: Tinos miała być przystankiem, a okazała się winiarską Kolchidą.
Nie wiedziałam o 10+12 zupełnie nic. Zapachniało wszelkimi obliczami migdałów – świeżymi, prażonymi i tymi, co przeobrażają się w słodki zwarty marcepan. Na migdałowym płótnie rozsiana była obfitość pestkowego owocu od brzoskwini, przez białe śliwki i morele po nektarynki. Była to ich parada równości, toczyły się ramię w ramię, głosząc radość ze wspólnego istnienia, nie wyprzedzając się wzajemnie i nie pozostawiając nikogo w tyle. Wino było w ustach perfekcyjnie czyste, doskonale zawiesiste, wypełnione smakiem brzoskwiń i ziół, soczyste. I ta tekstura, jakby ktoś lekko przetarł chropawą powierzchnię, by się stała w dotyku milsza, ale nie straciła charakteru materii, z której powstała. 10+12: szukałam wtedy w pamięci, czy znam inne wino, które się tak precyzyjnie rozpina między winiarskim interwencjonizmem a spontanicznością, które jest tak zbalansowane, że wydaje się po ludzku świadome, mądre, roztropne. 10+12 jest doskonałą transkrypcją energii Tinos na zrozumiały dla przybysza język smaku. Do dziś podobnego wina w pamięci nie znalazłam, bo i go zwyczajnie nie było.
Yiannis Karakasis, grecki master of wine, nazywa twórcę tego wina Szalonym Francuzem. Jerome Binda (Domaine de Kalathas) wytworzył je z odmiany aspro potamisi – greckiego autochtona uprawianego poza Tinos także na Mykonos, Naxos i na jońskiej wyspie Kithira, jednak już bez takich sukcesów. Domaine de Kalathas tworzy podwaliny pod przyszłą świetność tinoskiego winiarstwa, wprowadza tam twórcze wrzenie razem z T’Oinos – inną posiadłością, której powstanie kilkanaście lat temu uznawane jest za kamień milowy w rozwoju tutejszego jakościowego winiarstwa. Szalony Francuz uprawia coś, co nazwałabym imponującym winiarstwem środka: uprawa jest organiczna i są w niej jedynie akcenty biodynamiki; jest interwencja, ale wyłącznie permakulturowa, korzystająca z dobrodziejstw natury. Jest kontrola winifikacji (np. w zakresie temperatury fermentacji), ale nie ma enologicznych korekt. Jest w winie człowiek, ale tylko wtedy, gdy to absolutnie konieczne. Efektem jest wino środka: półdzikie, doskonałe, jak spod igły.
Jakie wino zabrałbyś na bezludną wyspę? To dobre ćwiczenie pamięci i miła gra towarzyska, ale w gruncie rzeczy kompletnie bez sensu.
Właśnie: igła. Poszukiwanie absolutnego wina wśród milionów butelek na całym świecie, to jak szukanie igły w stogu siana. W wielu stogach: w apelacjach, krajach, regionach.
Znamy na pamięć te zabawy: Top 5 w danym roku czy wybór wina, które by się zabrało na bezludną wyspę. To dobre ćwiczenie pamięci i miła gra towarzyska, ale w gruncie rzeczy kompletnie bez sensu. Na świecie jest mnóstwo dobrych i bardzo dobrych win, jest mnóstwo win doskonałych, jeszcze więcej – satysfakcjonujących.
Ale kiedy ostatnio jakieś wino oderwało się od peletonu idealnych klasyków i ciekawych wynalazków? Kiedy odebrało mowę? Kiedy nie dało się zanalizować, skrytykować, ocenić? Kiedy wymknęło się wiedzy? Kiedy odmieniło widzenie winiarskiego świata? Kiedy okazało się nie tyle doskonałe czy interesujące, a raczej przejmujące? Olśniewające? I kiedy doszliście do wniosku, przyjaciele w winie, że się go nie da zamknąć w akceptowalnym rozmiarze opisu na Instagramie czy Twitterze i zechcieliście o tym jednym pierwszym łyku napisać poemat, opowiadanie, felieton?