fot. Giorgio Trovato / Unsplash
Mouton Rothschild dochodził do współczesnej pozycji przez 170 lat. Wiele współczesnych win próbuje wskoczyć na podobną albo niewiele niższą półkę cenową, nie mając za sobą żadnej historii.
Tomasz Prange-Barczyński
W październiku 2010 roku odwiedziłem w Napa Valley winiarnię Black Stallion. Firma kilka tygodni wcześniej została kupiona przez rodzinę Indelicato, potomków sycylijskich imigrantów, którzy od stu lat robią wina w Kalifornii. W Napie rozmawiałem z Cheryl, którą kilka lat wcześniej spotkałem w Delicato, głównej winiarni rodziny, położonej na południe od Monterrey. Gdy zapytałem, po co kupili Black Stallion, Cheryl z rozbrajającą szczerością odrzekła: „Brat zawsze chciał robić caberneta za 100 dolarów”.
Excel to bardzo przydatne narzędzie, także w winiarstwie. Zwłaszcza jeśli projektuje się produkt, który ma trafić na półkę hipermarketu, gdzie jego cena nie przekroczy, powiedzmy, 15 złotych. Dziś wykorzystuje się je również, planując produkcję superwin w supercenach. Niestety.
Co decydowało o wyjątkowości wina do końca XX wieku?
Przede wszystkim siedlisko. Niezwykłe miejsce, w którym grona odmian doskonale pasujących do warunków tego konkretnego terroir zebrano z – najczęściej – bardzo starych krzewów o ograniczonej wydajności. Łatwo zrozumieć, że siedlisko takie jest zazwyczaj bardzo niewielkie i daje ograniczoną ilość wina. Tu wkraczają prawa popytu i podaży. Im mniej wina wysokiej jakości, tym wyższa jego cena.
Oczywiście nie zawsze. Trudno powiedzieć o wielkich bordoskich châteaux, że ich produkcja ma charakter garażowy. Mouton Rothschild to posiadłość licząca, bagatela, 90 ha i produkująca rocznie średnio 240 tys. butelek pierwszego wina. Niemało. Cena en primeur rocznika 2019 wyniosła na przykład skromne 282 euro; do tego doszły potem marże pośredników. To jednak nic w porównaniu ze słynnym szampanem Dom Pérignon. Firma nie podaje oficjalnie wielkości produkcji poszczególnych roczników, tajemnicą poliszynela jest jednak, że waha się ona między 1 a 3 mln butelek. W miarę stała od kilku lat cena rynkowa to ok. 150 euro za butelkę.
Sława kosztuje
Oczywiście i Mouton, i Dom Pérignon przez dekady pracowały na swój wizerunek, stając się przedmiotem pożądania nie tylko winomaniaków, ale i symbolem luksusu oraz wyznacznikiem statusu społecznego. Cena win takich jak Mouton Rothschild wzrosła bardzo znacząco w ostatnich dwóch dekadach, gdy za zakupy wzięli się bogaci Rosjanie i Chińczycy. Sława kosztuje. Butelka Château Beauséjour Duffu-Lagarrosse 2019, ocenionego identycznie jak Mouton, na 98 punktów, ale zdecydowanie mniej prestiżowego, kosztowała ex cellar „jedynie” 78 euro, ponad trzy i pół raza mniej. Ostatecznie jednak to my, konsumenci, decydujemy, czy chcemy pić po prostu piekielnie dobre bordeaux czy Moutona.
Pseudoikony
O ile Mouton Rothschild dochodził do współczesnej pozycji przez blisko 170 lat, o tyle wiele współczesnych win próbuje wskoczyć na podobną albo niewiele niższą półkę cenową, nie mając za sobą żadnej historii, a jedynie wspomniany projekt w Excelu. W pierwszej dekadzie XXI wieku odwiedziłem będący wówczas u szczytu krótkotrwałej popularności region Somontano w północnej Hiszpanii. Winiarnie wybudowane z wielkim rozmachem, najczęściej przez niezwiązanych z branżą inwestorów, tłukły tam miliony butelek sympatycznych i bardzo pijalnych win po kilka euro za sztukę. Niemal każdy miał też w ofercie icon wine.
Co je łączyło? Duża koncentracja, dojrzewanie w nowym dębie, wysoki alkohol, przede wszystkim jednak cena w granicach 40‒60 euro za butelkę. Ikoniczne? Dla kogo? Z pewnością dla szefa marketingu. Takie pseudoikony i wina z tzw. segmentu super premium spotykam od kilkunastu lat w regionach porozrzucanych po całym świecie. Zapakowane w półtorakilogramowe butelki, z wklęśnięciem w denku tak głębokim, że najdłuższy palec nie sięgnie końca, przesadzone, imponujące ciężarem właściwym przy pierwszym łyku i często niebudzące ochoty na łyk kolejny. Ale drogie i świetnie marketingowo opakowane. Nie licząc ich producentów i tych, którzy w określonej kompanii lubią pokazać, że stać ich na te monstery „za sto dolarów” – nikomu nie potrzebne.