fot. Mario Ame / Unsplash
Nie ma nic złego w winach mocno owocowych i łatwych w piciu. To one przyciągają na naszą planetę osadników z Cerveza Centauri i Wódkomedy.
Wojciech Bońkowski MW
Nazwa, którą wszyscy znają, i smak, który wszyscy lubią. Czy można chcieć więcej? A przepraszam, nie wszyscy. Dla niektórych jest zbyt słodki, zbyt beczkowy, zbyt alkoholowy, uszminkowany, a poza tym przewidywalny. Przewidywalna jest raczej reakcja lewej strony sali winomańskiej, bo przecież te same debaty toczymy – bez postępu – o merlota, shiraza i zinfandela. Teraz znowu krytykujemy malbeka za to, jaki jest, a jest niewątpliwie ciemny jak noc, ultraowocowy, gładki i atrakcyjny. Jako poseł sprawozdawca postaram się wyjaśnić, czemu nie ma w tym nic złego.
Nie ma nic złego w winach mocno owocowych i łatwych w piciu. To one przyciągają na naszą planetę osadników z Cerveza Centauri i Wódkomedy. To dzięki nim młodsi konsumenci mają przynajmniej szansę odstawić colę i bacardi breezera i – jak to się mówi – złapać bakcyla. A czterdziestoletni menedżerowie – choćby z brzuszkiem, czy to też coś złego? – mogą wracać do prostych smaków, które lubią, bo przecież nie wszyscy chcą wolny czas spędzać na analizie kwasowości w nebbiolo z rocznika 2016.
Przewidywalność?
Nie ma nic złego w winach przewidywalnych – takimi są w swoich stylach zarówno pauillaki grand cru classé, jak i morawskie pét-naty. Ale też malbec z Argentyny jest znacznie mniej przewidywalny, niż wam się wydaje. Na przykład uważaliśmy do niedawna, że stopy mu zabetonowali w tych płaskich, wygodnych do maszynowego winobrania winnicach w środkowej Mendozie, tymczasem on z głupia frant zawędrował daleko na południe, do zimniejszej Patagonii, gdzie ujawnił surowszą indiańską twarz; przeskoczył do Chile, a tam doprawdy świetnie się bawi w mieszankach z syrah i cabernetem; przede wszystkim zaś odkrył w sobie alpinistyczny zew – w Mendozie wspiął się już na 1800 metrów, a w Salcie na ponad 3000 (Altura Máxima znanej i u nas winiarni Colomé), a to przecież nie koniec. Tutaj już taki dżemowy nie jest, wyszła z niego wiśniowa kwasowość i iście włoska ostrość smaku. Po prostu oglądaliście go dotąd zaledwie na rozgrzewce.
Cała więc ta „urawniłowka smaku”, zarzuty o przemysłową produkcję wynikają z nieszczęśliwych uproszczeń. Kurczak jest zawsze bez smaku? Kawa jest zawsze ziemista i gorzka? Sięgnijcie po coś innego niż lavazzę, a okaże się kwiatowa jak zdumiewające malbeki Alberto Antoniniego z Achaval Ferrer. Mineralna jak te z Gualtallary – niesamowitej kamienistej pustyni w Andach, najbardziej dziś rozchwytywanego grand cru. Cytrusowa jak nowe jubilerskie projekty Laury Cateny. Oleista jak dopracowane Clos de los Siete. Pieprzna i pikantna jak (znane i u nas dzięki importerowi Vive le Vin) malbeki single vineyard od Teho. Malbec zna więcej niż jedną melodię. To szczep bardzo plastyczny, a jego rozliczne oblicza ujawniła trwająca w Argentynie jakościowa i terroirystyczna rewolucja, odkreślająca ekscesy przeszłości grubą linią. Oczywiście z perspektywy Wachau, Etny czy Morawskiego Festiwalu Lotnej Kwasowości niełatwo to dostrzec. Lecz powtarzanie zdezaktualizowanych stereotypów na temat malbeka już nie jest oznaką znawstwa, tylko ignorancji.
Nie tylko Argentyna
Zresztą zainteresowanie malbekiem rośnie w wielu miejscach i już sam ten fakt wystarczyłby, żeby obalić twierdzenia o przewidywalności. Gładkie, łatwe w piciu, ale z natury świeższe niż w Argentynie malbeki powstają w RPA. Ciekawa przyszłość rysuje się przed tą odmianą w Nowej Zelandii, gdzie pozwala on wyjść poza nieco ziołowe bordoskie nuty w merlotach i cabernetach, jednak przy zachowaniu czystości owocu i kwasowej energii charakterystycznej dla tego kraju.
No i mamy Cahors, gdzie przez ostatnią dekadę pojawiło się wiele arcyciekawych posiadłości i win. To rewolucja na miarę (choć nie skalę, wszak apelacja ma tylko 4 tys. ha) tej w Argentynie. Jej najciekawszym dzieckiem są malbeki lekkie jak piórko, bez ekstraktu, soczyste niemal jak pinot noir. Malbeki o wyraźnej wapiennej mineralności i ażurowych taninach przywodzących na myśl loarskie cabernet franc. Cabernet franc, tego pieszczoszka kulturalnych recenzentów – któż miałby czelność krytykować czerwone wina z Loary? Już same te cahors nowej generacji dowodzą, że stereotyp zawsze maślano-waniliowego malbeka jest zupełnie nietrafiony.
Tak, malbec to jest ten gość, o którym wam się wydaje, że wszystko wiecie, bo byliście z nim raz na pét-nat party i podpierał ściany. Tymczasem on obmyślał wystawę zapierających dech w piersiach fotografii ze swoich światowych podróży. Pora się z nim przeprosić.