Skip to content Skip to footer

Wina z innego świata: Mistrzowie drugiego planu

fot. Gábor Nagy

Granica dzieląca świat wina na centrum i peryferie wydaje się nienaruszalna. Ale to tylko pozory – ocieplenie klimatu, trendy rynkowe, a nawet polityka mogą w kilka dekad wyraźnie zmienić jej przebieg.
Sławomir Sochaj

Osiem krajów – Włochy, Francja, Hiszpania, USA, Argentyna, Chile, Australia i Niemcy – odpowiada za ponad 75 proc. światowej produkcji wina. Jeśli dodamy do nich RPA, Portugalię, Nową Zelandię, Austrię, Grecję i Bułgarię, okaże się, że na pozostałe państwa globu przypada tylko kilka procent. W sumie wszystkie kraje spoza pierwszej dwudziestki produkują zaledwie 15 mln hektolitrów rocznie – tyle wina mniej więcej powstaje w samej Argentynie, jest to znacznie mniej niż w Hiszpanii (39 mln), nie mówiąc już o Francji czy Włoszech. Zasada Pareta w świecie wina okazuje się bezużyteczna.

Czy warto zatem zaprzątać sobie głowę tymi mikrusami? Odpowiedzią niech będzie casus Nowej Zelandii. Jeszcze w latach 70. XX wieku nikt nie słyszał o tamtejszym sauvignon blanc, tymczasem dzisiaj to absolutny mainstream. Kraj kompletnie nieistniejący na winiarskiej mapie świata w krótkim czasie pojawił się na niej – i to z bezprecedensowym impetem. Całkiem możliwe, że tego typu karier będzie więcej, bo w kolejce po swoje Marlborough stoją już kolejni mistrzowie drugiego planu.

Peryferie, czyli co?

Czym jest centrum i gdzie leżą peryferie w branży winiarskiej? Dyżurna dychotomia to Stary Świat vs. Nowy Świat – co nie znaczy, że wszystko jest oczywiste. Czy na przykład Węgry to peryferie?

Oczywiście dla Polaka takie pytanie będzie absurdalne, ale już dla Amerykanina czy Brytyjczyka niekoniecznie. Wie o tym każdy, kto natknął się w mediach anglosaskich na protekcjonalne (protekcjonalność jest papierkiem lakmusowym prowincjonalnego statusu) artykuły dotyczące Tokaju. Z kolei dla Amerykanina peryferiami nie będą winiarski Teksas czy Wirginia – one są egzotyką dla nas.

Intuicja podpowiada jednak, że wrzucenie do jednego worka Etiopii, Szwecji i Polski jest uzasadnione, nieważne, czy mieszkamy w Teksasie, Anglii, Etiopii, Szwecji czy Polsce. Jest bowiem coś, co łączy wszystkie te kraje. Recenzji pochodzących z nich win nie przeczytamy w Wine Advocate czy Wine Spectatorze. Wine Folly nie poświęca im osobnych map, a Riedel ani myśli projektować dla nich specjalne kieliszki.

Można więc przyjąć, że kraj czy region winiarsko peryferyjny to ten wykluczony z obiegu informacji. Przyczyny takiego wykluczenia mogą być różne – klimatyczne, geograficzne, ekonomiczne, kulturowe, a nawet polityczne. Gdy przyjrzeć się im z bliska, można zupełnie inaczej spojrzeć na świat wina, a przede wszystkim – na jego przyszłość.

Norweski riesling

Zdecydowana większość areału winnic na świecie przypada na pasy leżące pomiędzy 30. a 50. równoleżnikiem. Ten pierwszy przebiega na północnej półkuli wzdłuż granicy amerykańsko-meksykańskiej, przez północny skraj Afryki i północną granicę Indii. Drugi ciągnie się wzdłuż granicy amerykańsko-kanadyjskiej, przez południową Belgię, Frankfurt, Pragę, Kraków, Tarnów, Rzeszów, Charków i dalej, aż po północną granicę Chin. Teoretycznie na północ od tego równoleżnika jest za zimno, by tworzyć jakościowe wina. Wyjątek stanowiła do niedawna chłodniejsza część reńskiego zagłębia niemieckiego winiarstwa. Ocieplenie klimatu i rozwój winiarskiej technologii sprawiły jednak, że granica 50. równoleżnika staje się coraz bardziej dziurawa.

Dwa najlepsze przykłady takiego stanu rzeczy to Anglia i Kanada. W Anglii powstają już wina musujące światowej klasy. Kanada z kolei przestaje się kojarzyć wyłącznie z ice wines z hybrydy vidal – w Ontario czy British Columbia powstają dziś świetne wina z ciepłolubnych cabernet sauvignon, merlota, czy nawet malbeka.

Także w Europie przybywa siedlisk, w których przed 20 laty nikt nie ważyłby się robić wina. W Gostchorzu w okolicach Gorzowa (Winnica Gostchorze, 52˚) czy Baniewicach (Winnica Turnau, 53˚) powstają dziś wina na bardzo dobrym europejskim poziomie. Swoje powody do winiarskiej dumy mają też Duńczycy, a nawet Szwedzi, Irlandczycy czy Szkoci. Im bardziej na północ, tym trudniej oczywiście o Vitis viniferę, ale i to zaczyna się zmieniać. Kilka lat temu światowe media obiegła informacja, że w Norwegii zrobiono pierwszego rieslinga. Norweski Riesling stał się nawet tytułem filmu dokumentalnego, mówiącego o zmianach klimatycznych w świecie wina.

Winnice na równiku

W tropikalnym pasie pomiędzy obu 30. równoleżnikami wysokie temperatury skracają okres wegetacyjny, a to negatywnie odbija się na jakości gron. Klimat w tym obszarze jest jednak bardzo niejednolity, o czym świadczą choćby Himalaje czy Kilimandżaro. To oznacza oczywiście, że w tych upalnych okolicach istnieją także mikroklimaty przyjazne winiarzom. Z pomocą przychodzą chłodzący wpływ oceanu, wysokość nad poziomem morza i niska wilgotność; nie można też zapominać o irygacji.

Dobrym przykładem jest Meksyk i jego flagowy region – Dolna Kalifornia. Błogosławieństwem są tu te same chłodne prądy znad Pacyfiku i poranne mgły, które u sąsiada z północy umożliwiają tworzenie najwyższej jakości win, wysoko cenionych na świecie. Jeśli ktoś myśli, że Dolna Kalifornia to nisza, jest w grubym błędzie – działa tu ponad 150 producentów. Zresztą całkiem spora część meksykańskich win powstaje nawet w górzystym interiorze. Lokalną specjalnością jest m.in. nebbiolo, nigdzie – oczywiście poza Włochami – nienasadzane tak chętnie jak tutaj.

Czym Pacyfik jest dla Dolnej Kalifornii, tym Atlantyk dla regionów leżących na południu Brazylii niedaleko granicy z Urugwajem. Wzdłuż tej ostatniej ciągnie się Campanha, a nieco bardziej na północ górzysta Serra Gaúcha. Także tu natkniemy się na odmianowe niespodzianki, takie jak środkowoeuropejska graševina. Wino robi się też w innych krajach, tych kojarzonych bardziej z kawą niż winem: w Peru, Kolumbii, wysoko położonych regionach Boliwii, a nawet w Panamie i na Kubie.

Tropem kawy

Kawowy trop prowadzi też do Etiopii i Kenii. W tym pierwszym kraju winiarstwo istniało już w starożytności, kwitło nawet za czasów włoskiej okupacji. Ale współczesna kariera etiopskiego wina zaczęła się dopiero w ostatniej dekadzie, wraz z pojawieniem się imponującej winiarni Castel z francuskim kapitałem. Wśród zagranicznych inwestorów wymienić wypada także Boba Geldofa, który zainwestował w winiarnię Awash. Winnice położone są w Wielkiej Dolinie Ryftowej, która okazała się ciekawym siedliskiem także po kenijskiej stronie granicy. Tamtejsze wina powstają niemal dokładnie na równiku, na wysokości 2000 m n.p.m.

Winnice znajdziemy też w Zimbabwe, a nawet na Madagaskarze, głównie w jego południowej części. Tam winiarskie tradycje zapoczątkowali w XIX wieku francuscy mnisi. Do dziś powodzeniem cieszą się zwłaszcza francuskie hybrydy, takie jak chambourcin czy couderc blanc. Tropikalne temperatury niestraszne są także winorośli na Hawajach, w Tajlandii, a nawet na Tahiti.

Nie sposób nie wspomnieć o Indiach, gdzie tradycje winiarskie zapoczątkowali z kolei brytyjscy kolonizatorzy. Winiarstwo rozwija się tu powoli nie tylko ze względu na klimat, ale także na restrykcje dotyczące sprzedaży wina. Przyznać jednak trzeba, że restrykcje te odczuwają głównie sami Hindusi. Hotele i restauracje dla turystów oferują niezły wybór lokalnych win, głównie od lokalnego potentata, Sula Vineyards. Wydawałoby się, że produkcja powinna się tu koncentrować na północy kraju. W rzeczywistości winiarskim zagłębiem jest leżący na południowym zachodzie stan Maharashtra. Pasmo górskie Ghaty Zachodnie gwarantuje tu bowiem względnie długi okres wegetacyjny.

Zdystansowani

Kolejnymi krajami w peryferyjnym koszyku są te, które wprawdzie mają niezły klimat, ale ich status wyznacza dystans – geograficzny i kulturowy – od centrum. Można podzielić je na dwie grupy. Pierwsza to dawne lub obecne kolonie europejskich potęg winiarskich – tu wina robi się od dawna. Przykładem niech będą Wyspy Kanaryjskie czy Azory. Popularność powstających tam win rośnie wprost proporcjonalnie do nasilania się mody na wina wulkaniczne.

Winobranie w charakterystycznych bazaltowych parcelkach currais na wyspie Pico / fot. Adega do Vulcão

Grupa druga to regiony, gdzie na przestrzeni dziejów nikt i nigdy nie zaprzątał sobie winem głowy. Tamtejsze winiarstwo intensywnie się rozwija, jest jednak wciąż na wstępnym etapie rozwoju. Wśród tych krajów należałoby wymienić Japonię, gdzie wino powstaje już praktycznie we wszystkich prefekturach. Kraj Kwitnącej Wiśni tym różni się od innych przyczajonych tygrysów, że ma swoje lokalne odmiany winorośli szlachetnej. I to całkiem stare. Mowa zwłaszcza o koshu, odmianie obecnej tu co najmniej od XVIII wieku. Jej DNA nie przypomina żadnej ze znanych odmian zachodnich. Koshu daje lekkie, świeże wina, zdecydowanie warte spróbowania.

Podobnym kapitałem nie dysponują Chiny, które produkują wina bądź ze szczepów zaimportowanych, bądź z lokalnych hybryd.

Wino nie jest twoim przyjacielem

Do czasu rewolucji w 1979 roku w Iranie było 300 producentów wina. Dziś tamtejsze winiarstwo praktycznie nie istnieje, a wyjątek stanowią pojedyncze, niemuzułmańskie projekty. Radykalne przemiany obyczajowe i wojny zachwiały w ostatnich latach produkcją wina w wielu krajach Bliskiego Wschodu. Nie wyłączając Libanu i Syrii, które dziś produkują najlepsze wina w regionie.

Przez wiele lat religijnie motywowanym ograniczeniom opierał się najbardziej zachodni z krajów muzułmańskich, czyli Turcja. Kemal Atatürk, który pchnął kraj w kierunku Europy, w 1925 roku założył pierwszą winnicę. Ale wraz z dojściem do władzy Erdoğana w 2002 roku nawet w Stambule wino znalazło się na cenzurowanym. Partia AKP najpierw zwiększyła podatki na alkohol, a w 2013 roku wprowadziła drakońskie ograniczenia w kwestii jego promocji i sprzedaży. Na etykietach pojawiły się też obowiązkowe ostrzeżenia: „Alkohol nie jest twoim przyjacielem”. Zmiany sprawiły, że wiele winiarni zamknięto, a te, które wciąż funkcjonują, borykają się z problemami finansowymi.

Przypadek Iranu i – w mniejszym stopniu – Turcji pokazuje, że długie tradycje winiarskie nie wystarczą nawet na to, aby w XXI wieku utrzymać się choćby w drugiej lidze świata wina.

Dziś decydujący wpływ na linię podziału pomiędzy peryferiami a centrum ma otoczenie polityczne i kulturowe. Wpływ ten jest być może nawet większy niż klimat. Wiedzą o tym także polscy winiarze. Z jednej strony ze względu na zmiany klimatyczne mogliby żywić nadzieję, że owa linia przesuwa się w kierunku ich winnic. Z drugiej – mają prawo podejrzewać, że przychylne im zmiany legislacyjne następują w tempie, delikatnie mówiąc, ślamazarnym.

Tym jednak, którzy myślą, że na ambitne marzenia jest za wcześnie, jeszcze raz przypominam casus Nowej Zelandii. W wyścigu po drugie Marlborough potrzeba nam nie tylko słońca, know-how i przychylności państwa. Przyda się też odrobina bezczelności.

Czy masz ukończone 18 lat?

Ta strona przeznaczona jest tylko dla osób pełnoletnich.

Wchodząc na stronę akceptujesz naszą Politykę prywatności.