fot. Daniel Vogel / Unsplash
Porównanie z turystyką wypoczynkową wypada raczej korzystnie, choć podróżowanie szlakiem wina ma i ciemniejsze strony.
Sławomir Sochaj
W raportach dotyczących prognoz rozwoju rynku turystycznego na świecie enoturystykę wskazuje się często jako niszę, która ma ponadprzeciętny potencjał rozwoju. Ale liczby dowodzą, że to już coś więcej niż nisza. Co roku bramy winiarni na całym świecie przekracza ponad 40 milionów enoturystów. Aż 15 milionów z nich odwiedza winiarskie regiony w USA. Na drugim miejscu jest Francja (10 mln), na trzecim Niemcy (7,3 mln), na czwartym Włochy (5 mln).
We Francji otwartych dla zwiedzających jest ponad 10 tysięcy winiarni, a każdy enoturysta zostawia tam średnio ponad 200 euro rocznie. Rynek enoturystyczny w ostatniej dekadzie zwiększył się nad Sekwaną o 1/3. Sam tylko region Bordeaux odwiedzają rocznie ponad 2 miliony winomanów. Globalny rynek enoturystyczny wart był w 2020 roku ponad 8,6 miliarda dolarów. Szacuje się, że w 2030 roku zwiększy się do blisko 30 miliardów, osiągając średni roczny wzrost na poziomie 13,6 proc.
Co roku bramy winiarni na całym świecie przekracza ponad 40 milionów enoturystów. Aż 15 milionów z nich odwiedza winiarskie regiony w USA. Na drugim miejscu jest Francja (10 mln), na trzecim Niemcy (7,3 mln), na czwartym Włochy (5 mln).
Zasobny portfel enoturysty
Jednak nie sama wielkość tego rynku jest kluczowa. Specyficzny profil enoturysty sprawia, że biura podróży, agencje eventowe i sami winiarze spoglądają coraz bardziej łakomym wzrokiem na ten kawałek tortu turystycznego. Ciekawy wgląd w jego specyfikę dają badania przeprowadzone w Niemczech przez profesorów Gergelya Szolnokiego i Maximiliana Tafela z Uniwersytetu w Geisenheim. Wynika z nich, że enoturysta wyróżnia się wyższym poziomem wykształcenia i dochodów niż pozostali turyści odwiedzający regiony winiarskie. Co za tym idzie – wydaje więcej na usługi winiarskie i gastronomiczne. Podczas gdy enoturyści stanowią 13 proc. wszystkich odwiedzających regiony winiarskie, obrót, jaki generują, stanowi 19 proc. ogółu obrotów z turystyki. Enoturyści odpowiadają też za czwartą część przychodów samych winiarni.
Zasobny portfel enoturysty sprawia, że jest on zainteresowany nie tylko degustacjami i noclegami wśród krzewów winorośli. Interesują go także inne dochodowe usługi, takie jak spa czy polowanie na trufle. To z kolei pozytywnie oddziałuje na rozwój pozostałych biznesów w regionach winiarskich i ich ogólną kondycję gospodarczą. Enoturystyka wspiera też małe społeczności wiejskie i wpływa na zachowanie ich tradycji. W przypadku innych gałęzi rolnictwa często przegrywają one z rozwojem masowej produkcji rolnej.
Enoturysta wyróżnia się wyższym poziomem wykształcenia i dochodów niż pozostali turyści odwiedzający regiony winiarskie. Co za tym idzie – wydaje więcej na usługi winiarskie i gastronomiczne.
Na tropie smaku
Rosnący popyt na turystykę winiarską jest częścią szerszego zjawiska, jakim jest rozwój turystyki kulinarnej. Ta rośnie jeszcze szybciej niż winiarska – w ciągu najbliższych lat ma osiągnąć na świecie średni wzrost około 18 proc. Ten boom to z jednej strony efekt potrzeby urozmaicenia tradycyjnej turystyki o akcenty kulinarne. Z drugiej – chęć podpatrzenia i spróbowania regionalnych produktów u źródeł. Dużą rolę w jego dynamice odgrywają media społecznościowe. Z jednej strony edukują i inspirują do podróżowania, a z drugiej – zachęcają do śledzenia rozwoju produktów od podszewki. Instagram i Facebook sprawiły, że każdy może w pewnym sensie stać się Anthonym Bourdainem.
Frajdą jest nie tylko dotarcie do gruzińskich klasztorów, gdzie produkuje się wino w kwewri. Albo (jak w przypadku amerykańskich gastroturystów z dokumentów Netfliksa) przemierzanie z plecakiem ulic meksykańskich miast w poszukiwaniu najbardziej osobliwego street foodu. Frajdą jest też dzielenie się efektami tych poszukiwań na Instagramie. Istnieją przy tym pewne stopnie wtajemniczenia. Zaczynamy od restauracji polecanych na TripAdvisorze. Później wędrujemy śladem kulinarnych influencerów. Wreszcie pragniemy odkryć coś sami i spróbować czegoś, czego nie spróbował jeszcze nikt przed nami. Mamy tu do czynienia z pewnym napięciem między powielaniem a odkrywaniem, które jest jednym z głównych motywatorów gastropodróżników.
Podróż do źródeł wina
W świecie turystyki winiarskiej to napięcie jest szczególnie wyraźne. Jakiegoś regionu można zaledwie liznąć w drodze na plażę lub do Paryża bądź odwiedzić go przy okazji wyjazdu integracyjnego. Ale można też zaszyć się w nim na tydzień, eksplorując czołowych producentów. Można też omijać znane nazwiska szerokim łukiem, poszukując tego, co nowe i osobliwe. Docierać do cudem ocalonych i nikomu nieznanych szczepów, winiarzy-outsiderów albo tradycjonalistów kultywujących zapomniane techniki winiarskie.
Symbolem poszukiwania winiarskich źródeł są specjalnie pod Amerykanów skrojone wycieczki po Dalmacji, które prowadzą szlakiem „miejsc pochodzenia zinfandela”. Niczym pielgrzymi, fani kalifornijskiego zina mają wrażenie dotarcia do punktu, gdzie wszystko się zaczęło. Przypomina to czasem stare jak świat tropienie źródeł wielkich rzek. Biorąc pod uwagę migracyjne usposobienie wielu szczepów – bywa równie beznadziejne. Jednak nawet jeśli źródłowość okazuje się mirażem lub efektem winiarskiego marketingu, to właśnie ona popycha dziś enoturystykę do przodu. Mówiąc obrazowo: zakochujemy się w roboli w wine barze w Atenach. Słysząc o jej pochodzeniu i poczesnym miejscu wśród ulubionych win Jamesa Bonda, mamy ochotę od razu popłynąć na Kefalonię, by odwiedzić tamtejsze winnice. Ochota ta mogłaby być wyraźnie nadwątlona, gdyby jakimś cudem badania DNA dowiodły, że robola pochodzi jednak z Friuli albo z Apulii.
Ślady tradycji…
Enoturystyka różni się od turystyki wypoczynkowej nie tylko zawartością portfela i wykształceniem podróżujących, ale też wpływem na krajobraz i środowisko. O ile rozwój turystyki tradycyjnej często koncentruje się w dużych miastach i kurortach, o tyle enoturystyka jest bardziej rozproszona, a tym samym mniej inwazyjna. Właściciele zwykłych hoteli z reguły mniej zaprzątają sobie głowę zrównoważonym rozwojem niż winiarze, nawet ci oferujący bogatą bazę noclegową. Różnica między turystyką stricte wypoczynkową a enoturystyką najbardziej uwidacznia się tam, gdzie rozwój infrastruktury turystycznej zabija winiarstwo.
O ile rozwój turystyki tradycyjnej często koncentruje się w dużych miastach i kurortach, o tyle enoturystyka jest bardziej rozproszona, a tym samym mniej inwazyjna wobec krajobrazu i środowiska.
Przykładem jest Capri, mekka turystów odwiedzających Kampanię. Niegdyś porośnięta winoroślami, dziś dysponuje zaledwie jednym hektarem winnic i apelacją DOC, która istnieje już praktycznie tylko na papierze. W Cinque Terre rozwój turystyki sprawił, że w tarasowych winnicach wpisanych na listę UNESCO zabrakło rąk do pracy. Dziś przy żmudnej rekonstrukcji kamiennych murków – będących obok charakterystycznych wagoników wykorzystywanych przy zbiorach symbolem heroicznego winiarstwa w tej części Ligurii – winiarze skazani są na pomoc fundacji i wolontariuszy.
Z podobnym odpływem siły roboczej z winnic do turystyki mieliśmy do czynienia w Mozeli czy Mittelrhein. Na Santorini jeszcze w końcówce XIX wieku rosły 4 tysiące hektarów winnic. W latach sześćdziesiątych, kiedy zaczął się boom turystyczny, liczba ta zmniejszyła się do 2,5 tysiąca. Dzisiaj spadła do poziomu 1,4 tysiąca. Jeśli turystyka wygrywa nawet z arcymodnym assýrtiko, trudno się dziwić, że daje w kość piedirosso czy bosco.
… i ślady węglowe
Nie znaczy to oczywiście, że branża winiarska jest zajęta jedynie heroiczną walką o zachowanie krajobrazu i naturalnych ekosystemów, a podróżując winnymi szlakami, sami ten proces wspieramy. Z badań przeprowadzonych przez Ya-Yen Sun z Uniwersytetu w Queensland wynika, że enoturystyka ma sporo za uszami, jeśli chodzi o poziom śladu węglowego. Badaczka dowodzi, że sprzedaż wina w samej winiarni jest najbardziej emisyjnym elementem w jego cyklu życia. Ślad węglowy zostawiony przez zagranicznego turystę, który przybył do producenta w Australii po jedną butelkę, może być nawet stukrotnie wyższy niż w przypadku butelki zakupionej w zwykłym obiegu detalicznym.
Ya-Yen Sun przyznaje, że regularny napływ enoturystów ma kluczowe znaczenie dla zachowania kultury i tradycyjnych społeczności wiejskich oraz stabilności gospodarczej i społecznej wielu regionów winiarskich. Podkreśla przy tym, że powszechne ignorowanie śladu węglowego w enoturystycznym bilansie zysków i strat jest tyleż zastanawiające, co błędne.
Ślad węglowy zostawiony przez zagranicznego turystę, który przybył do producenta w Australii po jedną butelkę, może być nawet stukrotnie wyższy niż w przypadku butelki zakupionej w zwykłym obiegu detalicznym.
Będzie nas więcej
Jeśli ten aspekt zyska na znaczeniu, z pewnością spopularyzuje to mniej emisyjne modele winiarskich podróży. Zamiast lecieć samolotem do Barossy czy Algarve, można w końcu – z polskiego punktu widzenia – z nie mniejszą przyjemnością oddać się wypoczynkowi z kieliszkiem wina w Saksonii, na Morawach czy Dolnym Śląsku. Można też wybrać model pociąg plus rower, który jak żaden inny pozwala kontemplować krajobraz regionów winiarskich. Nieważne zresztą, jaki środek transportu wybierzemy. Jedno jest pewne – w najbliższych latach nas, enoturystów, będzie przybywać. A chęć dotarcia do źródeł naszych ulubionych win będzie tylko wzrastać.