fot. Fabian Oelkers / Unsplash
Etykietki win są niczym twarze. W pewnym momencie nawet te najbardziej ukochane opatrują się i przestają – na czas jakiś – pociągać.
Marek Bieńczyk
Z etykietkami jest niekiedy jak z widmami w Weselu zekranizowanym przez Wajdę: migną tylko przed oczyma, ale my już wiemy, co się za nimi kryje, i niepokój (czyli pragnienie, które nie może się spełnić) pozostaje. Tak mam na przykład z etykietką Hermitage Cuvée Cathelin od Chaveʼa, najdroższego i najbardziej poszukiwanego wina północnego Rodanu. I pewnie, nie licząc garstki burgundów, całej Francji. Telmo Rodriguez opowiedział mi kiedyś, że nie mógł żyć i dalej robić win, nie mając tej butelki w piwnicy, skąd – niczym relikwia – promieniowałaby na całą jego pracę; udało mu się ją zdobyć, sięgając lewą ręką do prawego ucha, czyli dzięki zabiegom swojego norweskiego importera. Nigdy nie miałem jej w ręku, lecz zdarzyło mi się dwa czy trzy razy, że przy wejściu do ekskluzywnych sklepów jej czerwień z daleka, zza pancernej szyby, uderzyła w oczy; wiedziałem od razu, że Ono – wino, pragnienie, cud i niemożność w jednym – tam jest.
Bernard Cathelin (1919‒2004) był znanym malarzem i przyjacielem starego Chaveʼa, i to jemu dedykowano wino. A jego obraz w zamian ustanowił etykietkę; kolory są mocne, a niuans czerwieni bardzo szczególny i pociągający. Przeto i pożądanie tej butelki jakoś erotyczne. Nieracjonalne, czysto zmysłowe, bo na dobrą sprawę hermitage w stu procentach z nowej beczki nie powinien być obiektem aż tak głębokiej tęsknoty. Ale na przyciąganie erotyczne nie ma silnych; lupanarowy klimat etykietki cuvée Cathelin zwilża mi usta. Że tak powiem.
O erotyczności naszej winomańskiej relacji z winem długo by pisać; niewątpliwie tkwi w niej jakiś wymiar donżuański, który sprawia, że zawsze ma się w piwnicy więcej butelek niż trzeba i niż jesteśmy w stanie w tym życiu wypić. Rzadko kupuje się po raz drugi wina, które się zna, choć wiemy o nich, że są świetne – winomańskie libido każe pędzić dalej, kochać to, co nieznane, a raz poznane zdradzać. Etykietki są wtedy niczym twarze; w pewnym momencie nawet te najbardziej ukochane opatrują się i przestają – na czas jakiś – pociągać.
O etykietkach można już pisać prace doktorskie z zakresu historii sztuki. Już, bo trzydzieści lat temu stanowiły jeszcze świat niewyzwolony, podporządkowany konwencji i średnio ciekawy. Na przełomie stuleci otrzymałem literackie stypendium w Krems; z jednej strony okna wychodziły na Dunaj, z drugiej na więzienie o podwyższonym rygorze. Ale wewnątrz budynku, czy raczej domu sztuki, kwitła wolna twórczość. Obok literatów (zajmujących się głównie jeżdżeniem do winnic) na stypendia przybyli artyści, a obok artystów działała pracownia etykietek. Wtedy naocznie zrozumiałem, że sprawa stała się poważna i że etykietkowi graficy, mając fantastyczne pole do popisu, otwierają przed winem jako zjawiskiem kulturowym nowe możliwości.
Ale nie o etykietkach będę tu dalej pisał, ani o nazwach win na nich umieszczonych (temat nazw, prawdziwej kopalni dowcipów, wymaga oddzielnego felietonu, bo dzieją się tu rzeczy tyleż głupawe, co fantastyczne), lecz o mniej obgadanym fakcie towarzyszącym winiarskiej estetyce, mianowicie o kontretykiecie. Czyli o wszelkiego rodzaju informacjach o winie podawanych przez producenta. W tej kwestii jestem nieco rozczarowany. Można by więcej, śmielej, głębiej, zabawniej. Istnieje rozziew między często niezwykle pomysłową, zwariowaną, czasem po prostu piękną etykietką, na jaką producent się decyduje, a mniej lub bardziej sztampowym tekstem, który dopisuje (jeśli dopisuje).
Są różnego rodzaju sztampy. Te najgorsze mówią, do jakiej strawy wino będzie pasowało i jakimi wspaniałymi aromatami i smakami nas zauroczy. Wyjątkowa nuda; już o wiele lepiej znosi się suche informacje: ile butelek danego wina wytworzono, z jak starych krzewów pochodzi, ewentualnie, ile czasu spędziło w beczce. Ale są też sztampy, rzekłbym, rodzinno-historyczne. „W tym miejscu mój pradziadek posadził…”; „w tym miejscu król Ildefons XIII zwany Nieruchliwym kazał posadzić…”; „wino z tego miejsca serwowano już na dworze…” itd., itp. Sam nie wiem, czy nie lepiej w takim razie przeczytać, że wino będzie pasowało do drobiu albo serów twardych.
Lecz oto natykamy się na sztampy wyższej klasy, czyli sztampy ideowe, w których dwoma czy trzema zdaniami winiarz chce wyrazić swój stosunek do świata. Przodują w tym oczywiście winiarze biodynamiczni i naturaliści. Oto mam przed sobą butelkę (pośpiesznie opróżnianą, bo nader smaczna) Marcela Deissa, protoplasty biodynamiki. Alsace Complantation 2018 (czyli alzacki Gemischter Satz). Etykietka wesoła do rozpuku, więcej barw, niż zmieści się na palecie, jakieś też figury sferyczne (symbole?). Na kontretykiecie informacja, czym jest complantation, czyli tradycja sadzenia wielu odmian na jednej parceli, oraz opis samego wina: „To wyraz naszego przywiązania do regionu, jego historii i kultury: złożona szata, bukiet uwodzący, usta soczyste i głęboko apetyczne, wypowiadające życzliwą dojrzałość owocu, jego harmonijną doskonałość, w której roztacza się niebiańskie sklepienie, bije precyzyjna mechanika nieba, rozgrywa się wymierzony co do milimetra balet gwiazd”.
Śmieję się, czytając ten opis; wiadomo, że biodynamicy bez gwiazd i nieba się nie obejdą, ani w pracy na winnicach, gdy nurzają łapy w łajnie z obory, ani w swych metaforach. Śmieję się, ale czytam drugi raz i jest mi jakoś raźniej na duchu, coś się przynajmniej dzieje. „Precyzyjna mechanika nieba”, „balet gwiazd”, i to nie taki hop-siup, lecz uruchomiony z linijką w ręku mierzącą milimetry. W końcu to Pascalowskie połączenie matematyki i metafizyki, nie jest źle, a na pewno lepiej niż w przypadku „to wino będzie świetnie pasowało do dziczyzny”.
Dopijam butelkę Deissa i z każdym łykiem coraz bardziej marzy mi się zawód pisarza kontretykiet. Tyle jest tu jeszcze do zrobienia! Czego bym tam nie dołożył! „To wino przeraża i pociąga jak kobra w dłoniach odaliski”; „w tym winie czuć wyższość parobka nad panem”; „to wino jest jak skok na bungee, kiedy zabrakło bungee”; „tym winem nie zmyjesz grzechów, ale zapomnisz o wszystkich”; „jeśli kupiłeś to wino, nie kupisz już wiertarki”.
Czekam na propozycje od winiarzy.