Włochy to największy kraj świata, bo Włochy nigdy się nie kończą.
Tekst i zdjęcia: Kuba Janicki
– Ale jak to? – zapytacie – przecież widzimy na mapie doskonale, gdzie ich limes od wschodu i zachodu, od południa i północy! A jednak, to nie żadna spiskowa teoria, żadna odmiana płaskoziemskiej herezji, Włochy bowiem są nieskończone nie na zewnątrz, ale wewnątrz. Pamiętacie na pewno genialny paradoks strzały Zenona z Elei: wystrzelona strzała, aby dotrzeć do celu, musi najpierw przebyć połowę swej drogi, potem połowę drogi pozostałej, następnie połowę połowy i tak ad infinitum, a więc musi przelecieć przez nieskończoną liczbę połów połów połów, a że nieskończoności pokonać nie sposób, to strzała nigdy nie dotrze do celu.
Poznanie Włoch w ogóle, a zwłaszcza tych winiarskich, to taki nieosiągalny cel, a my jesteśmy strzałą, która w każdym odwiedzanym regionie orientuje się, że dzieli się on na apelacje, które dzielą się winnice, które dzielą się parcele, a wszystko to zmienia się nieustannie z czasem, modami i stylami i nigdy, przenigdy się nie kończy.
A Montefalco
Weźmy taką Umbrię, a w niej Montefalco, nad którym, w miejsce skrytych w perspektywie dzwonnic, góruje widoczna z daleka monstrualna, biała, betonowa wieża ciśnień. Niczym gigantyczna podstawka pod golfową piłkę albo pinezka z wirtualnej mapy wbita w rzeczywistą tkankę miasta, wskazująca centrum, wokół którego wiruje miejscowy obszar nieskończoności.
Okolice Montefalco stanowią dom dla kilku apelacji, którym poświęcona jest impreza o enigmatycznej nazwie A Montefalco. Wcześniej stanowiła ona jedno z ogniw łańcucha anteprim, to jest przedstawień nowych roczników najważniejszych win z ikonicznych włoskich apelacji i skupiała się wyłącznie na sagrantino. Okazało się jednak, że te wina typu kochaj albo rzuć, zwłaszcza, gdy prezentowane świeżo po zabutelkowaniu lub jeszcze wprost z beczki, polaryzują krytyków nadmiernie. Zdecydowano więc na rozluźnienie i poszerzenie formuły dorocznych spotkań.
Demony sagrantino
Dobra to decyzja, bowiem atramentowoczarne, piekielnie alkoholowe i tanicznie zgrzytliwe sagrantino wymaga pełnego skupienia – zwłaszcza, że jego koncentracja tonie w fiołkowo-krwistych, chtoniczno-granatowych odmętach. Przyjemność z sagrantino jest niełatwa, intelektualna, jak mądrze zauważył na łamach Fermentu relacjonujący jedną z poprzednich anteprim Sławek Sochaj. To wino, o którym się więcej rozmawia, niż go pije.
Winiarze, świadomi nieprzystępnego charakteru swojej flagowej odmiany, nie ustają w poszukiwaniu sposobów na jej demony. Jedni poddają się im i z tego poddania czerpią satysfakcję – jak niewielki rodzinna winnica Colle Mora, której właściciele z dumą obnoszą się z 17-18- proc. alkoholem w swoich interpretacjach odmiany, argumentując, nie bez kozery, że ona po prostu tak ma.
Na przeciwległym biegunie taktyki radzenia sobie z demonami lokuje się np. Tenuta Baldo, której winemakerzy egzorcyzmują je wcześniejszymi zbiorami i unikaniem nowych oraz małych beczek, w przynoszących dobre efekty wysiłkach wydobycia czystej, niewinnej, owocowej duszy sagrantino.
Po pewne formy odczyniania uroków sięgają już niemal wszyscy – w każdej z kilkunastu odwiedzonych winnic trwają mniej próby z amforami, balansuje się terminami winobrania, czasem i temperaturą maceracji.
Dusza anielska w czerepie rubasznym
Niebywale pod tym względem pouczająca okazała się wizyta w Tenuta Castelbuono, dużej, doinwestowanej winnicy należącej do rodziny Lunelli, odpowiedzialnej za sukces marki win musujących Ferrari i apelacji Trentodoc. Poza nowymi rocznikami degustowaliśmy w niej – zaprezentowane nie z dumą, a raczej w celu unaocznienia, ile od tego czasu się zmieniło – Montefalco Sagrantino z lat 2011 i 2004. Oba smakowały nieznośnie, jakby do butelek rozlano je dzień wcześniej, przez wszystkie poprzednie lata co kilka miesięcy przelewając do nowej barrique, by przypadkiem nie straciły drapieżności. Wina z młodszych roczników, 2019 i 2020, jawiły się o wiele doskonalej – z Castelbuono pochodzi też najlepsza etykieta całej wyprawy, zniewalające kunsztem i finezją Carapace Lunga Attesa Montefalco Sagrantino DOCG 2015, żywy dowód, że w czerepie rubasznym zaiste tkwi dusza anielska.
Spoletino: klasa i godność osobista
Zgodnie z zamiarami gospodarzy, oddech od tej całej demono- czy angelologii sagrantino stanowiły wina białe ze spoletino (pełna nazwa tej lokalnej odmiany to trebbiano spoletino, co jest jednak okrutnie mylące, poza nią bowiem z innymi trebbiano nie ma nic wspólnego) – i, jak to bywa, już mniej po myśli organizatorów – często to one budziły większe emocje. Nic w tym dziwnego, spoletino łączy dobrą strukturę i kwasowość z aromatyczną plastycznością i czymś, co nazwałbym godnością osobistą, obecną nawet w najprostszych winach, a w najlepszych interpretacjach objawiającą się jako niezaprzeczalna klasa.
Jak w etykiety o nazwie +128+ od specjalizującego się w bielach producenta Le Thadee, powstającej z gron z kilkudziesięciu prefilokserycznych, studwudziestoośmioletnich właśnie krzewów, rosnących na wysokość trzech metrów w czułych objęciach drzew. +128+ w roczniku 2020 jest winem absolutnie wybitnym, osobnym, o misternym, zapierającym dech w piersi splocie.
Komu szkoda 128 euro – taką bowiem żartobliwą ma cenę – ten z pewnością doceni powstające w Le Thadee z potomstwa spoletańskich prefilokseryków Fijoa 2022, mniej skoncentrowane i precyzyjne, ale równie piękne. Innym specjalistą od spoletino jest Fabio Conti, którego Rovicciano 2023 czy Benvenuto 2022 również pełne są nieodpartego wigoru i elegancji.
Z dostępnością win umbryjskich wciąż jest w Polsce krucho – dlatego najserdeczniej polecam przy najbliższej okazji nakierować tor lotu eleackiej strzały w stronę białej pinezki Montefalco, gdzie jedzenie jest znakomite a ludzie gościnni i łagodni jak wzgórza nieskończoności, wśród których przyszło im żyć.