fot. Sławomir Sochaj
Południowo-wschodni kraniec Sycylii to jedno z najbardziej fascynujących miejsc Wyspy Słońca. Przez stulecia osiedlali się tu kolejni kolonizatorzy, a miasta były niszczone przez trzęsienia ziemi, po czym powstawały jak feniks z popiołów. Winiarstwo też doświadczyło wielu zmian, by w ostatniej dekadzie powrócić do źródeł.
Sławomir Sochaj
W czasach panowania arabskiego Sycylia była podzielona na trzy części: dolinę Mazara na zachodzie, dolinę Demone na północnym wschodzie i dolinę Noto na południowym wschodzie. Podział ten do dziś funkcjonuje w świadomości Sycylijczyków i dzieli wyspę na różne obszary geologiczne, rolnicze i kulturowe. Dolina Noto ciągnie się od Katanii na północy, Geli na zachodzie, po południowo-wschodni kraniec wyspy – cypel Portopalo di Capo Passero, gdzie spotykają się Morze Jońskie i Śródziemne. Kluczową cezurą w historii regionu było trzęsienie ziemi w 1693 roku. W jego wyniku na odbudowanych terenach powstało niezwykłe w skali światowej zagłębie barokowych miast i zabytków, wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO pod nazwą Val di Noto. Dziś, zwiedzając via Crociferi w Katanii, miasteczko Palazzolo Acreide, które składa się z dwóch wyraźnie rozgraniczonych części – starej i odbudowanej po 1693 roku – czy wreszcie piękne Noto, dosłownie przesunięte o 8 kilometrów po wielkim trzęsieniu ziemi, ma się wrażenie stąpania po tym samym barokowym gruncie. W ciągu kilku dekad wyrosły na nim imponujące wygięte fasady kościołów, misternie zdobione pałace, charakterystyczne balkony podtrzymywane przez groteskowe maski i kłębowiska kandelabrów przypominające wiszące ogrody. Na tym samym wapiennym gruncie, który dał budulec dla skarbów kultury, wyrosła też najsłynniejsza odmiana wyspy – nero d’avola.
W czasie ubiegłorocznej Sicilia en Primeur, degustacji nowych roczników sycylijskich win, organizatorzy zadbali, by zgromadzeni dziennikarze zwiedzili nie tylko winiarnie, ale też zabytki. Na mojej trasie znalazło się łącznie 5 greckich i rzymskich amfiteatrów oraz 7 miast i miasteczek. Przewodnik, który oprowadzał mnie po Parku Archeologicznym Neapolis w Syrakuzach, kilka razy podkreślił, że amfiteatr rzymski byłby dziś znacznie większy, gdyby nie Hiszpanie, którzy częściowo rozebrali go w czasie swojego panowania. Nikogo nie powinno dziwić, że postkolonialne resentymenty wciąż są na Sycylii żywe. Przez stulecia panowali w dolinie Noto m.in. Grecy, Rzymianie, Bizantyjczycy, Arabowie, Normanowie, Aragończycy i Burbonowie. Jak na taki historyczny przekładaniec, zaskakująco wiele zabytków antycznych pozostało tu w doskonałym stanie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że słynne zdanie Tancrediego, bohatera Lamparta Lampedusy: „Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko się musi zmienić”, ma zastosowanie także do tego zakątka Sycylii.
Akrai, dawny grecki amfiteatr leżący nieopodal Palazzolo Acreide © Sławomir Sochaj
To samo wrażenie miałem, zwiedzając winiarnie wokół Noto. Wszystkie powstały w ostatnim ćwierćwieczu, a większość w ciągu zaledwie kilku lat na przełomie XX i XXI wieku, kiedy region ten wyrastał na jeden z najbardziej perspektywicznych na wyspie. Na pięciu odwiedzonych przeze mnie producentów trzech pochodzi z północnych Włoch, jeden z Danii, a piąty – Planeta, mający dziś winnice w wielu miejscach Sycylii – wywodzi się z zachodu wyspy. Apelacja DOC Noto powstała zaledwie 15 lat temu. Na początku boomu na Noto próbowano tu wielu szczepów, często mieszano nero z odmianami francuskimi, ale koniec końców i tak się okazało, że sycylijski flagowiec najlepiej wypada solo. Wielu uważa, że tu, w swoim mateczniku, szczep ten czuje się najlepiej i nawet jeśli nie brak też doskonałych interpretacji w Vittorii, Menfi czy okolicach Palermo, to właśnie w Noto znajdziemy największe zagęszczenie kluczowych dla tej odmiany producentów, takich jak Gulfi, Planeta czy Zisola.
Nie każdy wie, że oficjalną nazwą nero d’avola, wpisaną do rejestru włoskich odmian, jest calabrese. Istnieje kilka hipotez tłumaczących, dlaczego najbardziej znana odmiana Sycylii przez wieki znana była w Italii pod nazwą kojarzącą się z Kalabrią. Pierwszą można by nazwać fonetyczną. Sformułowanie „calau avulisi”, a więc „pochodzące z Avoli”, wymawiane w lokalnym dialekcie mogło z czasem ewoluować do form calaurisi, calavrisi, calabrisi, a wreszcie calabrese. Jednak sycylijscy winiarze chętniej wiążą pochodzenie tej nazwy z kalabryjskimi kupcami, dzięki którym nero poznawali mieszkańcy innych części Italii. Jakkolwiek by nie było, za kolebkę odmiany uważa się okolice miasteczka Avola oddalonego zaledwie kilka kilometrów od Noto. Tu, na wapiennych glebach, nero osiąga fantastyczną głębię i wybitnie śródziemnomorski, balsamiczny styl wzbogacony o nuty morwy, śliwki, liści figowca i drzewa karobowego. Swoje winnice ma w tej okolicy kilku ważnych producentów.
Jednym z nich jest Zisola, mieszcząca się praktycznie na przedmieściach Noto – z jednej z parceli producenta można podziwiać panoramę perły sycylijskiego baroku. Ta malownicza posiadłość należy od 2002 roku do toskańskiej rodziny Mazzei, właścicieli Castello di Fonterutoli w Chianti Classico i Tenuty Belguardo w Maremmie. Główną rolę w otoczonej przez sady cytrynowe i migdałowe winnicy odgrywa nero, które przyniosło Zisoli międzynarodową sławę. Świetne efekty dają tu też jednak inne odmiany, przede wszystkim petit verdot i catarratto, szczególnie w wersji macerowanej na skórkach.
W odległości 15 km na południe od Noto swoją siedzibę ma Feudo Maccari, inna posiadłość z toskańskim rodowodem. Właścicielem jest Antonio Moretti, potentat modowy z Toskanii, związany m.in. z Pradą, i właściciel leżących na południu Toskanii posiadłości Tenuta Sette Ponti i Poggio al Lupo. Wspólnie z synem Andreą robią tu charakterystyczne dla regionu, postawne, pełne owocu i skoncentrowane wina z nero d’avola, a na uwagę zasługuje też poważne beczkowane grillo.
Posiadłość Buonivini rodziny Planeta © Sławomir Sochaj
Nieco bardziej w interiorze, 10 km na zachód od urokliwej, zbudowanej przez Arabów wioski rybackiej Marzamemi, która przyciąga coraz więcej turystów, znajduje się należąca od 1998 roku do Planety posiadłość Buonivini. Jasny, niemal biały kolor tutejszych winnic pokazuje jak na dłoni charakterystyczne dla regionu wapienne podłoże. Alessio Planeta, opowiadając o tym miejscu, mówi że Noto jest odwrotnością Etny, z którą tworzy coś na kształt yin i yang Sycylii. Ma przy tym na myśli nie tylko klimat, ale też geologię i typowy dla krzewów wigor. Co ciekawe, ciepły śródziemnomorski klimat południowo-wschodniego krańca wyspy nie oznacza wcale, że tamtejsze nero pozbawione jest solidnej kwasowości, nierzadko osiąga też niższe poziomy alkoholu niż rozchwytywane wulkaniczne nerello. Porównanie z Etną jest o tyle istotne, że według Alessio najpierw primitivo, a później właśnie Etna i jej popularność stanęły na przeszkodzie bardziej intensywnemu rozwojowi winiarstwa w Noto. Dziś niemal każdy, nie wyłączając Planety, Feudo Maccari i Gulfi, robi wina na wulkanie.
Za wina w Buonivini odpowiada enolożka Planety Patricia Tóth – Węgierka, która ma swoją małą winnicę nad Balatonem, ale większość czasu spędza na Sycylii. Spod jej ręki wychodzi także jedno z najlepszych moscato di noto. Tworzone z białego muszkatu (muscat blanc à petits grains, nie mylić z muszkatem aleksandryjskim, nazywanym na wyspie zibibbo) wina miały do 2008 roku swoją własną apelację DOC Moscato di Noto, po czym zostały wchłonięte przez DOC Noto. Za młodu typowy muszkat z Noto ma sporo energii oraz aromaty jaśminu, cytrusów i ziół, z wiekiem (a starzeje się bardzo dobrze) zyskuje akcenty owoców tropikalnych i nafty.
W historiach przybyszów osiadłych w Noto często pojawia się motyw pierwszego zauroczenia i późniejszej fascynacji tym regionem, jego krajobrazem i skarbami kultury. Giovanni Boroli, piemoncki przedsiębiorca, właściciel La Giasiry, dał się uwieść scenerii starej posiadłości położonej między Noto i Modiką, w której nazwie pobrzmiewa arabski rodowód. Otoczona tradycyjnymi murkami z kamienia, skrywa kilkusetletnie drzewa oliwne i karobowe, migdałowce, drzewa cytrusowe, pola pszenicy i inne charakterystyczne elementy wiejskiego krajobrazu Noto. Także Boroli stawiał na początku XX wieku na odmiany międzynarodowe, ale z czasem zrozumiał, że najlepsze efekty dają tu szczepy lokalne.
Peter Vinding-Diers © Sławomir Sochaj
Z tym oczywistym przeznaczeniem siłuje się jeszcze Peter Vinding- Diers, Duńczyk, który w latach osiemdziesiątych zyskał sławę jako enolog w Bordeaux, a w kolejnej dekadzie zakładał wspólnie z Hugh Johnsonem Royal Tokaji. Na zakończenie swojej kariery wybrał posiadłość Montecarrubo, leżącą między Katanią a Syrakuzami, kilka kilometrów od wybrzeża. Zarządza nią wspólnie z żoną Susie i synami. Cały projekt sprawia wrażenie bezkompromisowej realizacji długo odkładanego marzenia. Nie ma tu miejsca dla norm apelacyjnych, utartych schematów i marketingowej kalkulacji. Przy wjeździe do posiadłości brak jakiegokolwiek drogowskazu, nie pomaga też nawigacja, toteż nawet lokalni kierowcy potrzebują sporo czasu, by tam dotrzeć. Wina Petera są oznaczone jako IGT Terre Siciliane, a najważniejszym szczepem jest nie nero, tylko syrah, który daje tu fantastyczne rezultaty. Oprócz niego winiarz uprawia m.in. frappato i grillo, do którego nasadzeń wykorzystał materiał ze 150-letniej winnicy z wyspy Mozia, przez wielu uważanej za kolebkę tej odmiany. Posadził też prastarą białą sycylijską odmianę alzano, dziś uprawianą na wyspie przez dwóch zaledwie producentów; winiarz wiąże z nią sporo nadzieje. Nawet u tego wolnego ducha z dalekiej Północy, który dziś nie musi już niczego udowadniać, widać błysk w oku, kiedy mówi o powrocie do tego, co na Sycylii najbardziej rdzenne, a przy tym zapomniane przez samych mieszkańców. Nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, jeśli za kilka lat okaże się, że człowiek, który postawił w dolinie Noto na syrah, okaże się kustoszem najbardziej zamierzchłych tradycji winiarskich regionu.
Być może ten paradoks odsłania część prawdy o sycylijskiej historii. Myśląc o obcych nawiedzających przez stulecia tę wyspę, łatwo wpaść w pułapkę postkolonialnych uproszczeń zdominowanych przez takie kategorie, jak eksploatacja, deprecjacja lokalności i kopiowanie kultury metropolii. Ale można chyba śmiało przyjąć, że obce spojrzenie miało na tym skąpanym w słońcu skraju europejskiej kultury więcej zrozumienia dla lokalnego kolorytu niż na innych peryferiach Starego Kontynentu.