fot. Bohdan Stocek / Unsplash
„Spór między zwolennikami i przeciwnikami nawadniania przybiera charakter niemal religijny, a profesjonaliści z branży mają często poglądy całkowicie przeciwstawne”, pisał kilka lat temu Fred Swan w artykule 3 Myths About Irrigation and Dry Farming.
Sławomir Chrzczonowicz
Winorośl, jak każda roślina, potrzebuje wody. To oczywiste, przynajmniej dla rolników. Woda jest niezbędna we wszystkich procesach życiowych, na tym więc w zasadzie można by zakończyć ten tekst. Bo gdzie tu problem? Jeżeli wody brak, trzeba ją dostarczyć, tak jak się to robi w przypadku innych upraw. Jednak w przypadku wina nic nie jest proste.
Sam przez wiele lat zajmowania się winem myślałem, że w Europie – z niewielkimi wyjątkami – nawadnianie winnic jest zabronione, podczas gdy w krajach Nowego Świata wolno wszystko. Rzeczywistość wygląda trochę inaczej, ale zanim do tego przejdziemy, parę słów o tym, czy bez podlewania można się obejść.
Czy i gdzie winorośl przeżyje bez nawadniania?
Winorośl należy do roślin dość odpornych na suszę. System korzeniowy potrafi sięgać bardzo głęboko, zdarza się, że i kilkadziesiąt metrów, poszukując podziemnych rezerwuarów wody. Generalnie przyjmuje się, że winnica potrzebuje od 500 do 760 mm opadów rocznie. Oczywiście, zależy to od wielu czynników, takich jak choćby rodzaj gleby i jej drenaż, nachylenie zbocza, na którym rosną krzewy, ich wiek czy odmiana winorośli.
Przyglądając się znanym regionom winiarskim, możemy stwierdzić, że np. Alzacja ma średnio 508 mm opadów, Bordeaux 838, Burgundia 775 mm, Barolo i Barbaresco około 711 mm, a Brunello mniej więcej 700 mm. Jak widać, winorośl w tych siedliskach może sobie poradzić bez nawadniania. Oczywiście zawsze problemem bywa rozkład opadów w czasie sezonu wegetacyjnego. Dobry przykład to Bordeaux i dolina Napa, mające zbliżony roczny poziom opadów. Jednak w Bordeaux opady te rozkładają się dość równomiernie w trakcie roku, podczas gdy w dolinie Napa od kwietnia do października praktycznie nie pada. W efekcie niektórzy producenci w Bordeaux, jak choćby Château d’Yquem, zakładają instalacje odwadniające, gdyż gleba jest zbyt wilgotna, za to winnice w dolinie Napa wymagają nawadniania.
Jeszcze trudniejsza sytuacja jest w regionach tradycyjnie suchych. Należą do nich Barossa (160 mm), Mendoza (188 mm), Red Mountain w stanie Waszyngton (178 mm) czy Santa Rita Hills w Kalifornii (305 mm). W Europie problemy dotykają najczęściej Hiszpanię, choćby Riberę del Duero, gdzie winiarz może liczyć na 445 mm. Pozornie to już niewiele mniej niż w Alzacji. Ale znacznie cieplejszy klimat i nierównomierny rozkład opadów skazuje ten region na nawadnianie.
Nawadnianie winnic a jakość wina – regulacje prawne
W Europie, gdzie od co najmniej stu lat powstają regulacje prawne mające zagwarantować jakość wina, nawadnianie winnic budziło i budzi opory gremiów tworzących przepisy obowiązujące w poszczególnych regionach winiarskich. Główną ich przyczyną jest obawa o obniżenie jakości win związane z nawadnianiem winnic.
Trzeba przyznać, że są co najmniej dwa powody, aby obawę tę uznać za uzasadnioną. Po pierwsze, w przypadku, gdy w wierzchniej warstwie gleby jest zbyt dużo wody, winorośl skupia się na wzroście i zwiększeniu ilości gron, co obniża ich jakość (chodzi przede wszystkim o zawartość składników potrzebnych przy produkcji wina). Po drugie, łatwa dostępność wody w glebie sprawia, że winorośl nie rozwija odpowiednio systemu korzeniowego, a to z kolei ogranicza możliwość pobierania z głębszych warstw gleby związków mineralnych. Krótko mówiąc: nawadnianie osłabia wpływ terroir na charakterystykę wina, do czego tak dużą wagę przywiązują europejskie regulacje prawne.
Jest jeszcze jeden aspekt, który budzi zastrzeżenia – to wpływ nawadniania na stan środowiska. Długotrwałe intensywne nawadnianie zwiększa zasolenie gleby, co w dłuższej perspektywie czasu stanowi zagrożenie dla upraw na danym terenie. Z taką sytuacją zaczynają się zderzać niektóre regiony Australii, gdzie intensywne nawadnianie trwa już długie dziesięciolecia.
Czy te wszystkie zastrzeżenia sprawiają, że w Europie winnic się nie nawadnia? Oczywiście nie. W dodatku kategorycznego zakazu nawadniania nigdy chyba nie było. W wielu krajach są natomiast przepisy regulujące sposoby nawadniania, okresy wegetacji, w których nawadnianie jest dozwolone, jego intensywność i częstotliwość. Trzeba przy tym podkreślić, że zmianom klimatycznym powodującym częstsze susze i jednocześnie wzrost temperatur towarzyszą zmiany przepisów zwiększające zakres nawadniania. W rygorystycznej pod tym względem Francji po serii bardzo suchych roczników: 2003, 2005 i 2006, które szczególnie mocno dotknęły regiony południowe, powierzchnia winnic zmniejszyła się o 11 proc. Stało się tak głównie w Langwedocji, Roussillon, Dolinie Rodanu i Prowansji. W wyniku poważnych strat w winnicach zmieniono przepisy zakazujące nawadniania w strefach AOC. Formalnie zakaz nadal obowiązuje, ale określono ramy prawne dopuszczające odstępstwa.
Dla win stołowych oraz regionalnych nawadnianie jest możliwe do 15 sierpnia (lub veraison, który to termin oznacza początek dojrzewania gron) oraz po zbiorach. Dla stref AOC nawadnianie jest dozwolone do 1 maja i po zbiorach. Jednak na wniosek władz apelacji czas nawadniania może zostać poszerzony o okres między 15 czerwca (lub początkiem kwitnienia) a 15 sierpnia (lub veraison). Przy tym rygorystycznie kontrolowane są wydajności uzyskiwane z hektara upraw. Tak czy inaczej wszyscy pogodzili się z faktem, że bez wody trudno mówić o opłacalności produkcji. Tym samym: o egzystencji winnic. Obecnie w Langwedocji-Roussillon nawadniane są 23 tys. ha. Stanowi to 10 proc. areału winnic w regionie i obszar ten stale się powiększa.
Włochy, największy producent wina na świecie, borykają się z podobnymi problemami. Po kilku bardzo suchych latach, z których wyjątkowo ciężki był 2012, dekretem z 2013 roku zezwolono na nawadnianie winorośli w strefach IGT, DOC i DOCG w przypadkach intensywnej suszy i upałów. Obecnie nawadnianych jest 26 proc. powierzchni włoskich winnic. Najwięcej w Trentino – 85 proc., Friuli – 72 proc., Veneto – 50 proc., Apulii – 43 proc., w regionie Emilia-Romania – 34 proc. i na Sycylii – 25 proc.
Hiszpania, kraj o największej powierzchni winnic na świecie, od lat zderza się z bardzo niskimi plonami związanymi z niedoborem wody. Średnia roczna opadów, z wyjątkiem Galicji, Kraju Basków i Katalonii, nie przekracza 450 mm. Wskutek tego wydajność hiszpańskich winnic to niewiele więcej niż 1/3 wydajności uzyskiwanej we Francji. W roku 1996 było to 22 hl/ha w porównaniu do 60 hl/ha. W tym samym roku zmieniono przepisy dotyczące nawadniania, co pozwoliło zwiększyć plony do 36 hl/ha. Nawadniana powierzchnia winnic w Hiszpanii to obecnie 29 proc. całego areału.
Techniki i strategie nawadniania
Techniki nawadniania to metody doprowadzenia wody do winnicy i systemy jej dystrybucji. Ponieważ systemy nawadniające to poważna inwestycja, powinny być one maksymalnie efektywne. Czyli: uwzględniać położenie winnicy, ukształtowanie terenu, rodzaj gleby, gęstość nasadzeń, ukorzenienie krzewów. Powinny wspierać wzrost winorośli, minimalizując erozję gleby i straty wody (która przecież kosztuje) np. z powodu odparowania. Techniki nawadniania możemy podzielić na kilka podstawowych rodzajów:
Nawadnianie zalewowe lub bruzdowe, wykorzystujące grawitację do dystrybucji wody powierzchniowej. Taka technika stosowana jest od kilkuset lat w argentyńskiej Mendozie. Doskonale zaprojektowane kanały irygacyjne rozprowadzają po winnicach wodę z topniejących w Andach śniegów. Irygacja tego typu naśladuje w pewnym sensie opady deszczu. Dostarcza w okresie topnienia duże ilości wody, po czym następują okresy suche. Furrow irrigation (nawadnianie bruzdowe) polega na tym, że woda kierowana jest z głównego kanału do sieci kanałów irygacyjnych. Niestety metoda ta wymaga dostępu do dużej ilości wody, co nie wszędzie jest możliwe.
Winnice można też nawadniać dzięki napowietrznym systemom spryskiwaczy, które rozpylają wodę w powietrzu, nad krzewami winorośli. Taka metoda, nazywana overhead sprinkler irrigation, najbardziej przypomina deszcz. Nie jest jednak zbyt wydajna, zwłaszcza że straty wody w wyniku odparowania bywają naprawdę duże. Potencjalnym problemem jest także to, że prowadzi ona do zraszania liści, co w ciepłym klimacie stwarza zagrożenie chorobami grzybowymi.
Najpowszechniej obecnie stosowanym i najbardziej wydajnym jest system nawadniania kropelkowego, drip irrigation. Polega on na tym, że woda kapie bezpośrednio na glebę pod krzewami winorośli, z bardzo małą częstotliwością. To bardzo wydajne wykorzystanie wody, pozwalające zminimalizować straty powstające w wyniku parowania. Minusem jest ograniczenie stymulacji rozwoju systemu korzeniowego do miejsc, w których gromadzą się krople.
Aby zoptymalizować zużycie wody podczas nawadniania, często stosuje się tzw. regulowane nawadnianie deficytowe – RDI, od regulated deficit irrigation. W tej strategii ilość stosowanej do nawadniania wody jest ustalana poniżej zaspokojenia pełnych potrzeb winorośli dla jej optymalnego wzrostu. Ta strategia pozwala zaoszczędzić do 30 proc. wody, podnosząc jednocześnie jakość owoców. Ograniczając ilość wody, plantator sprawia, że winorośl wchodzi w rodzaj stresu wodnego. Skutkuje to ograniczeniem wzrostu pędów i rozwojem gron o lepszej jakości. Jak widać, irygacja nie musi prowadzić do wysokiej produkcji i niskiej jakości owoców. Dobrze prowadzone nawadnianie może stymulować zrównoważony rozwój winorośli, zmniejszać stres wodny i zapewniać stabilną produkcję dobrej jakości gron.
Świat wina nie jest czarno-biały
Nie można przywiązywać się do jedynie słusznych poglądów, nie uwzględniając niuansów i kontekstów. Kiedy Europa – czyli stary winiarski świat – powoli skłania się ku akceptacji nawadniania winnic, w Ameryce pojawia się ruch kwestionujący tegoż nawadniania sensowność.
Niemal dwadzieścia lat temu dwaj winiarze z Oregonu, John Paul, właściciel Cameron Winery, i Russ Raney, założyciel Evesham Wood, stworzyli Deep Roots Coalition, promującą tzw. dry farming, czyli uprawę winorośli bez nawadniania. Czynnikiem motywującym była troska o środowisko, ale głównie chodziło o możliwość tworzenia win lepiej odzwierciedlających terroir. Obaj winiarze wyszli z założenia, że korzenie nienawadnianych krzewów schodzą głębiej w poszukiwaniu wilgoci. Tym samym wzbogacają wino w składniki mineralne. Jako argument John i Russ podają fakt, że do lat 70. ubiegłego stulecia nawet w Kalifornii nie nawadniano winnic. Wina z posiadłości, które wywindowały Kalifornię na piedestał, jak Stag’s Leap i Château Montelena, pochodziły z winnic nienawadnianych.
Sytuację zmieniło wprowadzenie techniki nawadniania kropelkowego i rozwój winiarskiego biznesu. Dodatkowo – paradoksalnie – kolejna epidemia filoksery, która wystąpiła w Kalifornii w połowie lat dziewięćdziesiątych. Skłoniła ona winiarzy do stosowania nowych, odporniejszych podkładek wymagających znacznie więcej wody. Nawadnianie zwiększało plony, a większy zbiór oznaczał większy zysk. Wiele banków zaczęło odmawiać kredytów winnicom, które nie obiecywały inwestycji w nawadnianie. Obecnie większość winnic kontynuuje nawadnianie. Nie tylko w Kalifornii, ale także w Oregonie, który notabene ma o niemal 30 proc. więcej opadów niż Bordeaux.
John i Russ uważają, że irygacja ma ogromny wpływ na smak wina. Przede wszystkim poprzez zwiększenie ilości cukru w winogronach, a co za tym idzie – poziomu alkoholu. Większość win z Oregonu zawiera ponad 14 proc. alkoholu, podczas gdy wina Johna i Russa to średnio 12,5 proc. Jak mówi John Williams, winiarz z Kalifornii: „Charakter win z Napa zmienił się, aby dostosować je do nawadnianych winogron. Wcześniej poziom cukru wynosił 22 do 23 stopni Brixa, obecnie zrobiło się 25–26 stopni. Wiele osób lubi ten styl, w tym najważniejsi winiarscy krytycy, ale dla mnie te wina są niezdatne do picia”.